Home / AZJA / Filipiny / Niosąc krzyż. Tradycja Wielkiego Czwartku na Filipinach.

Niosąc krzyż. Tradycja Wielkiego Czwartku na Filipinach.

Poprzedni fragment historii przeczytacie w tekście pt. „Biczownicy. Obrzędy Wielkiego Tygodnia na Filipinach. 

 

Mexico, Pampanga. Przedświąteczny wtorek.

Wracałam właśnie ze sklepu. Była ciemna noc, gdzieniegdzie szczekały psy. Wszyscy już byli w domach, uliczka prowadząca do mojego domu Mexico, Panpanga była pusta. Nagle z bocznej drogi wyszedł ubrany w ciemnoczerwoną szatę człowiek. Nie miał twarzy. Zamiast niej jego głowę owijała biała chusta, przytrzymywana przez.. cierniową koronę?..

Człowiek w szacie nagle ukląkł. Trochę to wygladało, jakby upadł. Doskoczył do niego błyskawicznie chłopak idący obok, złapał krzyż. Drugi natychmiast wyciągnął butelkę z wodą.

Chusta się odchyliła i zobaczyłam twarz niemłodego już człowieka. Przystawił butelkę do ust, pociągnął chciwie parę łyków. Klęczał tak jeszcze w milczeniu parę chwil, po czym skinął głową i z trudem prostując się pod ciężarem krzyża, ruszył dalej.

Stałam oniemiała. 

Obraz był tak abstrakcyjny, że choć wiedziałam, że mogę się go tu, w Pampanga spodziewać, osłupiałam.

A teraz miałam sama w takiej Drodze uczestniczyć.

 

Mexico, Pampanga. Wielki Czwartek, 4 rano.

Ciemno. Rozbudzona kawą i emocjami, wraz z Lady Ann wychodzę na drogę. Gajeczkę zostawiam smacznie śpiącą w domu, pod opieką męża hostki, leżącego ze złamaną nogą. Żal mi trochę, ale z drugiej strony wiem, że dla malucha marsz o 4 rano byłby męczarnią. A iść będziemy niewąsko, bo aż 10 kilometrów.

Cisza.

Wielki, brzuchaty księżyc rozświetla noc, gdzieniegdzie szczekają podwórkowe burki.

– Chodźmy Asia pod dom mamy. Tam wszyscy sie zbierają.

Idziemy.

Faktycznie, rodzinny domu Lady Ann świeci z daleka światłami, po podwórku kręcą się ludzie. Pozdrawiam wszystkich skinieniem głowy, siadam w kącie. Rozpoznaję już znajome twarze. Jest siostra hostki z rodziną i dziecmi, która przyjechała specjalnie z sąsiedniego miasteczka, jest drugi i trzeci brat, są sąsiedzi, jest uroczy muxe Marsie, który od początku ujął mnie swą delikatnością, jest też mnóstwo dzieci – także tych najmłodszych – cztero, pięcio i sześciolatków, wybiegających co rusz na drogę w oczekiwaniu na..

Szurszurszurszur…

Są!

Idą!

Zrywamy się wszyscy na równe nogi.

Z mroku nocy, wyłania się niewielki kondukt.

Na czele idzie chłopak z latarką w ręku. Tuż za nim pochylony pod ciężarem krzyża brat naszej hostki Kris Jan. Po jego jednej i drugiej stronie opiekunowie – jeden od podtrzymywania krzyża w krytycznych momentach, drugi z plecakiem pełnym butelek z wodą. Zatrzymują się przed rodzinnym domem, Kris Jan z krzyżem na ramieniu klęka, chwilę się modli. Wszyscy przyglądają sie w skupieniu. W chwili, gdy się podnosi, wszyscy się ożywiają. Kris Jan rusza dalej, mężczyźni odpalają motory i tricykle, część osób wsiada, część rusza za nim piechotą. Formuje się krótka kolumna.

 

 

Idziemy przez wioskę. Coś wzruszającego jest w tej drodze w ciemnościach nocy, z zasłoniętą twarzą, bez nagrody choćby w postaci podziwu świata i słodkich foć na fejsbuku. Jest w niej intymność i wołanie. I coś jeszcze takiego nieuchwytnego.

– Lady Ann – pytam się mojej hostki – jak to się stało, że Kris Jan postanowił iść z krzyżem?..

– To długa historia – zaczyna opowiadać wzruszonym głosem. Wszystko zaczęło sie 10 lat temu, gdy zachorowała moja babcia i dwójka z siódemki jej dzieci. Choroby były ciężkie, sprawy z gatunku beznadziejnych. Wujek, poszukując pomocy, w akcie rozpaczy poprzysiągł w kościele, że jeśli Bóg zwróci zdrowie leciwej mamie i braciom, on przez 10 lat będzie dźwigał krzyż w podzięce za cud.

– I co?

 

Crucifixion in the Philippines mexico pampanga 1

Idziemy. Kris Jan, pomimo, że ma tylko 30 lat, co jakiś czas zatrzymuje się i odpoczywa.

 

– I cud się wydarzył. Nie wyzdrowieli oczywiście zupełnie, ale wierzymy głęboko, że dzieki ofiarze wujka Antonio żyli dłużej, bo bracia zmarli po obiecanych Bogu 10 latach, a babcia czyli ich mama dopiero dwa lata temu! Miała 91 lat, staruszka. A wujek nie dość, że przez 10 lat krzyż nosił, to jeszcze przedłużył ten czas o kolejne lata, aż w któryś Wielki Czwartek, idąc z krzyżem przyklękł przy mijanym kościele na krótką modlitwę i już się nie podniósł..

– Umarł??? – tężeję z przerażenia

– Nie, skądże, nie umarł – macha ręką hostka –  ale nagle opuściły go wszystkie siły. Tak jakby Bóg mu powiedział, że już dość, już wystarczy tej ofiary.

– I co się wtedy wydarzyło? – dopytuję sie zaciekawiona, a LadyAn z mroku nocy wydobywa kolejne rodzinne wspomnienia.

 

 

– Wówczas moj tata złapał lecący na ziemię krzyż i ruszył z nim w dalszą drogę. I tak za wujka dokończył jego zobowiązanie. Ale moj tata już był już niepierwszej młodości człowiekiekiem, wycieńczonym w dodatku przewlekłą chorobą, więc w kolejnym roku na swe barki wziął go Rolando, mój kuzyn. Jego intencja także była mocna. Tata Rolando cierpiał na wyjątkowo paskudną odmianę reumatyzmu, dręczył go przewlekły ból, wtedy już nie chodził. Dasz wiarę, że po kilku latach noszenia krzyża przez Rolando ojciec wyzdrowiał?.. 

 

W ciemności nocy, bez rozgłosu, intencji spraw trudnych, a czasem beznadziejnych.

 

Zamyślam się na moment o sile, jaką niesie w sobie żarliwa wiara. Idziemy w milczeniu, słychać tylko szuszuszu nogi krzyża niesionego przez Krys Jana i warkot kilku motorów z tył. Nagle dochodzimy do głównej drogi. Krys Jan skręca w prawo i oddala się, bo my i trycykle stajemy. Dzieciaki ładują się do wnętrza i ruszamy dalej.

Droga wiedzie przez pola ryżowe. Co rusz pojawia się domek, po chwili zabudowania gęstnieją. Gestnieje też ruch na drodze. Patrzę na zegarek, jest godzina piąta. 

 

Odpoczynek. Krzyż jest bardzo ciężki, jego wąska krawędź boleśnie wpija się w ramię.

 

– Ludzie na targ jadą – mówi, czytając w moich myślach Lady Ann – Zaraz będzie świt.

Ale póki co trwa noc, a ja czuję surrealizm tej chwili. Idziemy szeroka, asfaltową drogą, mijają nas ciężarówki, traki, a czasem nowoczesne, niezłej klasy samochody. Jest XXI wiek, a ich światła co rusz wydobywają z mroku niewielką postać idącą poboczem, dźwigającą na swych barkach ciężki krzyż. Idziemy tak zanurzone we własnych myślach, wpatrzone w tą bosą sylwetkę, która pojawia się i znika w rytmie świateł nadjeżdżających pojazdów. Nagle widze, że Krys Jan pada na kolana. Chłopak odpowiedzialny za krzyż błyskawicznie podtrzymuje go, by nie upadł zupełnie.

 

 

Na szczęście był to zwykły przystanek pod kościołem, ot na krótką modlitwę, łyk wody i odrobinę odpoczynku.

Hostka kiwa głową.

– Wiesz, ostatniego roku historia się powtórzyła – kontynuuje, gdy po chwili wszyscy ruszyliśmy – Rolando zasłabł dokładnie w tym miejscu, przed bramą tego kościoła. Wówczas to moj brat właśnie przejął krzyż i wypełnił obietnicę Rolanda. A w tym roku poszedł już z własnej woli. 

– Wiesz, jaką ma intencję?

– Mogę się tyko domyślać Asia, Kris Jan jest bardzo skryty. – rozkłada ręce Lady Ann – Nasz tato jest chory na cukrzyce, być może więc w intencji jego uzdrowienia idzie. I nie zrozum mnie źle, moja droga,  Krys Jan nie jest aniołkiem. Ma na sumieniu to i owo, z czego myślę, że wcale nie jest dumny. I pewnie będzie trudno mu się zmienić. Ale być może nie o to prosi w tej Drodze Krzyżowej, tylko właśnie o zdrowie taty, którego ogromnie kocha..

 

Szliśmy drogą, wstawał świt, a nad nami unosił sie duch pokuty i błagania..

 

Mexico, Pampanga. Ranek.

Wraz z Krys Janem przeszłyśmy 10 kilometrów. Gdy doszedł na wyznaczone, rozpoczętą przez jego wujka tradycją miejsce, znów ukląkł, krótko się modląć. Krzyż który dźwigał został rozmontowany, ale nim się to stało, złapałam go, próbując podnieść i aż jęknełam.

Krzyż był okropnie ciężki, w dodatku boleśnie wrzynał mi sie w ramię.

– Jak on to dźwigał tyle kilometrów? – krążyła mi się w głowie myśl – Jak on dał rady? Wiem, że chłopak, wiem, że silniejszy, ale mimo tego to musiał być olbrzymi wysiłek..

– No i jak? – zapytała Lady Ann – gdy podeszłam do niej rozcierając ramię – Ciężki, nie?

– Diabelnie ciężki! – potwierdziłam zgodnie z prawdą.

– No – pokiwała głową hostka – Czasem podobno tak się czuje, jakby diabeł na nim siedział i jeszcze mocniej do ziemi przygniatał. Ten i tak jest lajtowy, choć z litego drewna. To ten sam krzyż, który nosił wujek Antonio. Krzyże zostają w rodzinach, przechodzą z osoby na osobę. Czasem się zastanowiam, czy ja bym dała radę, bo wiesz, kobiety też mogą go nieść. I modlę się, by ta tradycja nie zginęła, by trwała, by nasi synowie, a potem wnuki ją kontynuowały, bo to nie zwykła tradycja jest, ale nasza wiara i nasza tożsamość, nas – Filipińczyków z Pampangi. Może kiedyś moj syn, Kurt go poniesie.. – głos Lady Ann łamie wzruszenie – No, wskakuj do tricykla, wracamy do domu!

 

„Modlę się, by ta tradycja nie zginęła, by trwała, by nasi synowie, a potem wnuki ją kontynuowały, bo to nie zwykła tradycja jest, ale nasza wiara i  tożsamość, nas – Filipińczyków z Pampangi!”

 

Mexico, Pampanga. Epilog.

Jest godzina szósta z minutami. Ładujemy się do pojazdów i zbiorowo jedziemy do naszej wsi. Po drodze widzimy kolejną osobę, dźwigającą krzyż. Towarzyszą mu trzy motory i jeden chłopak idący tuż obok, gotowy podtrzymać krzyż, gdy zajdzie taka potrzeba. Wszystko odbywa się w skupieniu, zwyczajnie, bez rozgłosu i klakierów. Tylko on, jeden pomocnik i szóstka bliskich, towarzyszących w ofierze.

Ile takich osób już widziałam?

Ile takich osób jeszcze zobaczę?

Ilu Filipińczyków idzie tej nocy w intencjach beznadziejnych, trudnych, niemożliwych do spełnienia, nad którymi unosi się duch pokory, pokuty i błagania?

Nie wiem, na pewno wielu.

A świat, na wieść o nich otwiera buzię w zdumieniu.

 

Dalszą część historii przeczytacie we wpisie pt. „Krwawe Misterium Wielkanocne czyli jak złapać HIV-a na Filipinach.

 

0 0 vote
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
x

Check Also

Asia i Gaja jako palmy

Rozterki czyli kulisy podróżowania

Ile we mnie lęku, ile niepokoju… Wydaje mi sie, ze ciagle jestem spóźniona, ciągle nie ...