Trwała gorąca, tropikalna noc. Mrok oblepiał smrodem, oblewał ciało kwaśnym potem, nie przynosił spodziewanej ochłody.
Szłam chodnikiem zmęczona i zdołowana, z Gajenką za rączkę, zastanowiając się nad zamknięciem bloga, który sam w sobie od dawna się sypał. Nie byłam w stanie sobie z tym poradzić. Wydarzenia ostatnich kilku tygodni jasno pokazywały mi też, że dalsze pisanie nie ma sensu. Godziny spędzone nad ślimaczącym się kompem, zabrane odpoczynkowi i Gai nie były warte nawet tego, co tak bardzo kochałam. Nie były warte bloga. Bo co mi po blogu, skoro od wiecznego niedospania posypie mi się zdrowie? Co mi po blogu, kiedy córeczka moja poczuje się samotnie, bo mama znow nie odlepia się od kompa? Co mi po blogu, który zamiast radości przynosi frustracje, bo cały mój czas wchłania kręcące się wolno kółko, biały ekran i komunikat „not responding”?
To nie miało sensu.
Myślami płynęłam do czasów, gdy nie miałam nawet telefonu komórkowego, o lapku czy blogu nie wspominając, gdy jechałyśmy z papierową mapą w ręce, za przewodnika mając Lonely Planet, miejscowych ludzi i własny, zdrowy rozsądek. Ileż czasu wtedy było na bycie razem i bycie ze światem. Ileż emocji niezwykłych wlewało sie do wyświechtanego brulionu w kratkę, który miał tą zaletę, że działał bez prądu i nigdy się nie zawieszał. Podróżowałyśmy w ciszy, w niewiedzy o tym co na świecie, bez hejtu, botów i spamu, z naszymi hostami kontaktując się przez telefony publiczne, a z rodzicami – przez kafejki internetowe.
A dziś?
A dziś dzielę się tym wszystkim z Wami i mam z tego mnóstwo frajdy. Blog nie daje mi pieniędzy, ale przynosi właśnie tą ogromną radość, którą się żywię. Gdyby nie to, nie byłoby mnie stać na regularne wpisy, minihistoryjki na fejsbuku, tony zdjeć na Instagramie. Nie byłoby mnie stać na wstawanie o 6 rano i rozklejanie powiek jasnym światłem komputera.
Ale miarka się przebrała.
Od kilku miesięcy, na różne sposoby próbuję naprawić komp. Od kilku miesięcy te wszystkie działania nie przynoszą żadnego skutku. Wczorajszy poranek, 5 godzin spędzonych wyłącznie na oprawie ostatniego wpisu w zdjęcia i filmy doprowadził mnie pod mur.
Nawet największa pasja nie może być powodem tak wielkich frustracji, a przede wszystkim nie może szkodzić. Gdy wyjeżdżałam z Gają, marzyłam o pięknej podróży przed siebie, w głąb siebie i do siebie. Wyjechałam, na przekór oczekiwaniom innych, którzy na siłę chcieli mnie wtłoczyć w rolę Matki Polki. Wyjechałam, choć wszyscy oczekiwali, że po trzech miesiącach od porodu zostawię dziecko dziadkom i grzecznie wrócę do pracy. Ze będe chodzącym ideałem nowoczesnej kobiety, która bezproblemowo połączy macierzyństwo, pracę zawodową i pasję. Bo przecież tak trzeba, bo przecież każda nowoczesna kobieta wraca do roboty tak szybko jak się da. Każda jest zadbana, zadowolona, uprawia sporty, czyta prasę, nosi nienaganny makijaż i wychowuje uśmiechniętego bobasa. A ja milczałam, kiwałam potulnie głową, a w środku czułam, jak narasta we mnie krzyk.
NIEEEEEEEE!!!!!!!!!!!!
Nie chcę wracać do pracy, którą kocham! Tak kocham, nadal to najfajniejsza robota, jaką robiłam w życiu, ale chcę być z moją córką! I nie chcę żyć w czterech ścianach, zamieniając się w zgorzkniałą, przybitą dniem świstaka, miotająca się w klatce obowiązków matką, która wykrzywia się w grymasie uśmiechu do dziecka!
Nie chcę! NIE CHCE!!!
I dziś we mnie narasta taki krzyk.
Nie chcę żyć, jak żyję! Nie chcę spędzać godzin nad kompem, pomimo tego, że piszę z pasją! Nie chcę marnować czasu, który dany jest mi tylko raz! Chcę żyć pełną piersią, a nie chodzić niewyspana, chcę biegać z moim dzieckiem, a nie walczyć z opadającymi powiekami, chce żyć, chcę być, chce kochać!
Dziś mi się ulało.
Przeszłam niewidzialną granicę.
Ten blog to tryliardy milionów godzin świetlnych mojej pracy i mego czasu. O sercu nie wspomnę.
Jeśli nie znajdę pomocy, zamykam blog.
A może zorganizuj na np Polak Potrafi zbiórkę na nowy komputer? teraz dobre laptopy które mają służyć tylko pisaniu i korzystaniu z internetu kosztują 1000-1200 zł. Może się nie uda, może się uda kto wie. Uważam, że warto spróbować skoro było np tyle chętnych do pomocy przy otwarciu sklepu dla Ire.
O matko!! Co to za tekst! Nie głosiłaś go na fb. Oglądałam tylko filmik z prośbą o pomoc ale że ja niekomputerowa to nie pracowałam. Nie zdawałam sobie sprawy że jest tak źle??
Może faktycznie ogłoszę.. Ale bez wielkich nadziei, bo wszyscy co mogli pomóc, już spróbowali i zęby sobie polamali..
Bardzo dramatyczny wpis i sytuacja.
Absolutnie zgadzam się, że najważniejsze dziecko i rodzina. Ale czy sytuacja jest aż tak dramatyczna?
Chyba nie zamierzasz pozostać w tym miejcu przez długie lata. Chyba możesz we względnie krótkim czasie zapisać swoje refleksje z kilku dni. I opublikować kiedy znajdziesz się w miejscu z dobrym dostępem do netu.
Życzę cierpoliwości. Twoje wpisy są potrzebne i oczekiwane.
To nie kwestia internetu, który w miejscu, gdzie mieszkamy jest wręcz doskonały. To kwestia softu komputera, z którym nikt od miesięcy nie daje sobie rady. Nawet zmiana systemu i przesiadka na Win 10 3 tygodnie temu nie przyniosła poprawy. W rezultacie nawet gdy piszę w wordzie, odczekać muszę po każdym napisanym słowie/zdaniu, by się łaskawie ukazało. To się przekłada na godziny przed kompem, Urszula. Wiele długich godzin..