W mangyańskiej wiosce każdy dzień przynosił niezwykłe zwykłości.
– Asia, idziemy z Kuyą kupić kozę – zakomunikowała Ate, widząc mnie w drzwiach chaty – Chcesz iść z nami?
– Kupić kozę? – zdziwiłam się – Serio?
– Tak. Przyda się, zeżre byle co, mleka da albo będzie na mięso. Zaraz wychodzimy, to co, idziesz?
– Jasne, że idę – odparłam – W życiu nie kupowałam kozy. Zdążę Ate wypić jeszcze kawę? Zmarzłam strasznie na tym wschodzie słońca.

Wschody słońca widziane z gór były spektakularne.
Faktycznie, wschody słońca obserwowane ze wsi były spektakularne. Czerwone niebo przedświtu, które blednąc rozświetlało się złocistą, wytaczającą z morza kulą niezmiennie mnie zachwycało. Obserwowałam je bądź spod wsi, bądź z nad wsi, ale tamże zwykle jeździłam z Kuyą, który szedł spać jako pierwszy, ale i wstawał jeszcze przed wszystkimi. Gdy miał luzniejszy ranek, wsadzał mnie na motor i zabierał kawał w górę, kończył się asfalt a droga zaczynała przypominać krajobraz księżycowy. Tam też na zboczu góry rozsiadała się kolejna wioseczka złożona z takich samych domków jak nasze, z ludzmi, którzy wyglądali z chat, dziwując się i podpytując Kuyę, co to za biała jest, co to wychodzi jeszcze na skałkę, by wpatrywać się w horyzont.

Mieszkańcy sąsiedniego przysiółka zawsze witali mnie z wielkim zdziwieniem.
– Jasne, już robię. Kuyaaaa! – krzyknęła Eping w stronę drzwi – Chcesz kawy?
– No jak robisz, to chętnie – odpowiedział głos z podwórka.
Kawa 3 w 1, koniecznie dosładzana była punktem obowiązkowym w mangyańskiej diecie. Pito ją kilka razy dziennie, czerpiąc z niej energię, zabijając głód i sprawiając sobie zwykłą przyjemność, pili ją wszyscy – i dorośli i dzieci. Do picia kawy pretendowała i Gajka, bo przecież ona chce tak jak wszyscy. Miałam z tym przeboje, tym bardziej, że Gaja doskonale wiedziała, że będąc bobem kawę piła już w Kolumbii. Tam co prawda parzenie kawy wyglądało tak, że na ćwierćlitrowy, emaliowany kubek wrzątku wrzucano kilka ziarenek Neski i kilka łyżeczek cukru. Choć broniłam malucha jak mogłam, od czasu do czasu jednak siorbnęła kawy, którą dzieliły się z nią maluchy.

Mangyański posiłek.
Tu sprawa stała się bardziej skomplikowana. Wszystkie dzieci piły napój 3w1, delektując się słodkim smakiem i kopem, a Gaj już nie miał trzech latek i też oczywiście chciał jak inni. Tłumaczyłam więc, dlaczego jej nie wolno, dlaczego to jest trucizna dla jej małego ciałka, a mały człowiek zadawał słuszne pytanie, dlaczego więc dzieci to piją.
– Przecież to dobre jest mamuś, słodkie! I z bułeczką smakuje!
No jasne, że smakuje, przecież to cukier w czystej postaci i chemiczny proszek do kawy. – odpowiadałam, modląc się, by nie padło pytanie, które jednak padło.
– To jak to takie złe, to dlaczego mamusia pije?
– Bo jest dorosła. Są rzeczy, które dorosłym nie szkodzą tak jak dzieciom, bo dorośli mają dorosłe, mniej wrażliwe organizmy. To tak jak z alkoholem na przykład. Alkohol może uszkodzić organizm dziecka nawet jeśli dziecko pije go w małych ilościach.
– A organizm dorosłego? – dopytywał się słusznie maluch
– Jak pije w małych ilościach, to nie. Jak w dużych, to też może. – odpowiadałam zgodnie z prawdą – Wszystko w dużych ilościach może być trujące – cukier, masło, mięso..
– A woda? – dopytywał się maluch, zapędzając mnie w kozi róg.
– A woda?.. Nie wiem.. Chyba nadmiar czystej wody nie może zaszkodzić, o ile nie nikt nie wlewa w człowieka tej wody na siłe.. – rozważałam – Jak nerki dobrze działają, to będzie ciągle sikał – dodałam przytomnie, wywołując u malucha falę radości
Tak czy inaczej rytualne picie 3 w 1 kultywowałam tylko rankami lub gdy malucha nie było w okolicy. Teraz spał spokojnie, więc siorbałam słodki wrzątek z moimi mangyańskimi gospodarzami, gdy nagle tknęło mnie, że przecież Gaj może obudzić się przed naszym powrotem.

W naszym mangyańskim łóżku.
– Asia, nic jej nie będzie – klarowała mi Ate Eping – Przecież mieszka tu już długo. Dziewczynki się nią zajmą, dadzą jej wodę, śniadanie. Nie martw się.
Prawda, nie było się czym martwić, ale zawsze przecież, jak planowałam wyskoczyć po coś rano, uprzedzałam ją o tym wieczorem. Tym razem miała obudzić się sama. Nie było więc wyjścia, musiałam więc do Gajki napisać list.
„Gaja moja najukochańsza – zaczełam – Jedziemy z Ate kupić kozę. Kocham Cię – Mamusia”
List zostawiłam w widocznym miejscu, a Ate Eping dodatkowo przykazała swoim córkom, by zaraz po przebudzeniu wręczyły go Gai.

Kochanie, poszłam kupić kozę czyli list do Gajki.
Nieco podszyta niepokojem i zaciekawiona też, jak rozwinie się sytuacja, ruszyłam z Kuyą i Ate w górę wioski. Mijaliśmy zabudowanie za zabudowaniem, pozdrawiając ludzi i pogadując z niektórymi. W końcu doszłyśmy do właściwego obejścia.
– Nie ma kozy! – rozłożyła Ate ręce po krótkiej wymianie zdań z gospodynią – Poszły wczoraj obie. To znaczy są, jeszcze muszą trochę podrosnąć, ale są już sprzedane!
– A mogę je chociaż zobaczyć?.. – zapytałam, wiedząc, że Gaja będzie dopominała się relacji z drogi
– Oczywiście – odrzekła Ate i wraz z gospodynią poszłyśmy na tył obejścia.
To co zobaczyłam sprawiło, że zebrało mi się na wymioty.

Mangyanskie obejscie.
Tak jak przed obejściem było czysto, tak jak samo obejście – ubożutkie, ale w mangyańskim ładzie utrzymane, tak za domem rozpościerała się azjatycka Sodoma i Gomora. Cała łąka usłana była plastikiem. Reklamówki walały się wszędzie, jedne stare, inne nowe, niektóre wisiały pozaczepiane na krzakach, inne zwyczajnie, leżały na ziemi. Pomiędzy nimi chadzały sobie wdzięcznie kózki, co rusz wyskubując jakiś smaczny kąsek. Popatrzyłam uważnie, czy podskubują też reklamówki, ale nie, je omijały skrzętnie, może też i dlatego, że już w środku nie było nic dla nich atrakcyjnego.
– Ładne kózki – skwitowała Ate widok, jakby nie widząc dziesiątek porozrzucanych plastikowych torebek – Szkoda, że nie dla nas. Poszły już, rozumiesz? Spóźniłyśmy się, wczoraj przyszedł kupiec! No ale nic, będą następne – machnęła ręką, bynajmniej nie zmartwiona – Ale wiesz co? Widziałam, że Ate Berta pracuje. Chcesz rzucić okiem, jak się wyplata te wszystkie nasze maty, portfele, pojemniki i plecaczki?

Kuya Yungit w drodze do domu.
Jasne, że chciałam. Po chwili więc siedziałyśmy we wnętrzu mangyańskiej chatki, na przeciwko Mangyanki o trudnym do określenia wieku.
– Asia.. – tłumaczyła mi Ate Eping – to jest tyle roboty z tą palmą, że głowa mała. Po pierwsze nie wszystkie liście się do tego nadają, tylko te młode. Po drugie trzeba je odpowiednio spreparować, bo inaczej będą się łamać i niszczyć. Po trzecie, trzeba je odpowiednio pociąć i dopiero zaplatać.
Otworzyłam oczy. W swej ignorancji wyobrażałam sobie, że wystarczy wskoczyć na byle którą palmę, naciąć liści i już, można zacząć zaplatać. Obie z Ate B, uśmiały się do łez, słysząc o moich wyobrażeniach.
– Po pierwsze – zaczeła znowu Ate Eping, gdy się trochę uspokoiły – My nie ścinamy tych liści, tylko je kupujemy, bo u nas nie rośnie ich tu zbyt wiele. Po drugie całe preparowanie ich – tu zaczeła liczyć coś po cichu, odginając palce – zajmuje przynajmniej sześć dni. No bo najpierw trzeba je gotować – tak ze 40 minut, a potem przez dwa, może trzy dni suszć na słońcu. Jak już liście wyschną, to znow trzeba je namoczyć, tym razem w zimnej wodzie. Leżą tak w niej całą noc, a potem znów ze trzy dni muszą schnąć na słońcu. Do tego jeszcze trzeba je wygładzić. Dopiero gdy są tak przygotowane, tniemy je w równiutkie paseczki i dopiero możemy brać się za ich splatanie..
Kręcę głową z niedowierzaniem, ile czasu trzeba poświęcić, by taki koszyk wypleść.
– Wyplatanie zabiera też sporo czasu. Jeden taki średni koszyk to kilka dni roboty. A ile za to wezmę? – Ate Berta macha ręką zniechęcona – Ale robić trzeba, z czegoś żyć trzeba. Ubogie to życie, ale jakoś się go pcha..
Patrzę jak zwinne ręce Ate Berty zaplatają pasmo za pasmem. Ciach, już kolejny poziom jest gotów. Ciach – i kolejny.
W międzyczasie wchodzi mąż Ate Berty. Przystojnego i szczupłego, o spalonej słońcem i pooranej zmarszczkami twarzy wypatrzyłam już pierwszego dnia naszego pobytu we wsi. Kuya Yungit szybko stał się moim ulubionym Mangyanem. Z długimi włosami i w biodrowej przepasce Kuya Yungi spacerował po wiosce jak wspomnienie dawnych, odchodzących w mrok czasów. Teraz usiadł obok żony i zaczął przysłuchiwać się naszej rozmowie.

Ate Berta i Kuya Yungit.
– Córka moja jeszcze wyplata. W niektórych rzeczach jest lepsza ode mnie – kontynuowała z dumą Ate Berta – tworzy swoje wzory, zna stare. Ale to rzadkość, młodzi nie garną się do takich rzeczy, tylko smartfony i smartfony, cały dzień z nosem w telefonach siedzą. Nie ma komu sztuki przekazać, u nas tylko starsze kobiety wyplatają, nie garną się młodzi, o nie.. – powtórzyła i westchnęła ciężko – pieniądze za to małe, a praca ciężka, cierpliwym trzeba być, uważnym, oczy dobre mieć. Choć potem to już na pamięć palce robią – macha pulchną ręką – ale to potem, to potem..
Od Ate Berty wyszłam obładowana jej rękodziełami. Czego tam nie było! Piórniczki misternie wyplecione i malutkie portfeliki, pudełeczka prześliczne, puzderka, a wszystko to pełne pracy i serca Ate Berty. Gdy wreszcie dotarłam do domu, Gajki nie było, za to na miejscu mojej karteczki leżał, przyciśnięty talerzykiem liścik: „Ociwisze kupujcie kozę i napisz tutaj wyty lisze jakiego kolu jest takoza”

Gaja i świnki.
– ŁAAA! – nagle coś złapało mnie za nogę – Gdzie byłaś? Gdzie ta koza? Wszyscy czekamy!
– Sprzedana kochanie! – powiedziałam zgodnie z prawdą – Spóźniliśmy się! Wczoraj był już kupiec!
– To nic mamuś – rzekła nieprzejęta tym faktem Gaja – Chodź mamuś, bo jest nowa świnka! Już się z nią zaprzyjaźniłam. Jest bardzo przyjacielska! I już kurki nakarmiłam, wodę im dałam i pieskom też, a Blaki – ten najciemniejszy, wiesz, nawet chciał mnie polizać! Teraz czekam na Ate, bo nie wiem co śwince dać, ona napewno jest już głodna! – updatowała mnie ma gospodarna córeczka – Czytałaś mamuś mój liścik? Napisałam Ci go, byś się nie martwiła!
I tak oto zaczęła się u nas era słowa pisanego, utylitarnego, uzupełniającego komunikację werbalną. No bo co zrobić, jak znów trzeba będzie niespodziewanie z Ate Eping po kozę jechać?

Córki z mamą korespondencja.
Wasze rozmowy Kochane Podróżniczki są fascynujące ale korespondencja bije je na głowę??
Korespondencję naszą uwielbiam! 😀