Nazywam się Iza. Podróżuję z prawie 5-letnią Gają i 2,5 letnim Iwo. Z podróżowaniem oswajamy się bardzo powoli, małymi kroczkami. Na początku zabierałam moją dwójkę na tygodniowe wyjazdy oddalone maksymalnie 4 godziny drogi od naszego domu. W tym roku miałam zabrać ich do Portugalii na 2-tygodniowy tour, ale sytuacja na świecie skomplikowała nasze plany. Za to pierwszy raz objechaliśmy zachodnią Polskę zatrzymując się w różnych miejscach i poznając wspaniałe osoby. Zajęło nam to w sumie 3 tygodnie. Z każdą podróżą czuję, że przełamuję kolejne bariery moich obaw i staję się coraz odważniejsza. Wraz z odwagą rośnie apetyt na dalsze destynacje. W przyszłym sezonie, jeśli sytuacja na to pozwoli, wybierzemy się na południe, w stronę Włoch lub Chorwacji.
Ale może zacznijmy od początku…
Podróżujemy ponieważ była to jedna z moich pasji jeszcze zanim zostałam mamą. Lubiłam nietypowe podróże korzystając ze znajomości w różnych zakątkach świata lub organizując sobie sezonowe prace czy warsztaty i poznając życie w innym miejscu od podszewki. Najciekawsze podróże jakie miałam odbywałam samodzielnie. Myślę, że nie ma lepszego sposobu na to, by w pełni zaprzyjaźnić się z nowym miejscem niż samotne wędrówki. Odkryłam też, że z dziećmi podróżuje się jeszcze lepiej. Mali ludzie mają w sobie dużo otwartości i niesamowitą zdolność nawiązywania nowych kontaktów i chłonięcia nowego miejsca całym sobą. Uczę się od nich każdego dnia. Zachwycają się kamyczkami, skrawkami muszelek, roślinkami czy piórkami. Tak niewiele potrzeba do szczęścia.
Podróżujemy ponieważ chcę nauczyć moje dzieci szacunku do innych kultur, wzbudzić w nich ciekawość świata i chęć odkrywania go po swojemu. Chcę im też przekazać, że nie ważne jest gromadzenie rzeczy i różnorakich dóbr. Najważniejsze są relacje, miłość w sercu i doświadczenia. Na tą chwilę wybieram bliskie destynacje ale w myślach jeździmy już po całym świecie. Poprzez podróże chcę pokazać moim dzieciom jak radzić sobie w różnych sytuacjach, jak poznawać nowych ludzi i nowe rejony. Wybieram miejsca w otoczeniu natury, bo jest mi bardzo bliska.
Podróżujemy ponieważ chcę czuć, że żyję i że daję moim dzieci wszystko, co najlepsze: mój czas w 100%, energię, uwagę, inicjatywę. To jest nasz czas, z minimalną ilością komputera czy komórki. Podróżujemy ponieważ nie chcę czuć się ograniczona czy wystraszona samodzielnym macierzyństwem. Moje dzieci miały najwspanialszego tatę pod słońcem. Niestety miały go bardzo krótko. Straciliśmy go po 7-miesięcznej zaciętej walce z tym, co chodzi do tyłu. Gdy nasz synek kończył 6 tygodni zostałam sama z dwójką maluchów. Przetrwaliśmy ten czas ponieważ miałam duże wsparcie rodziny i nadzieję w sercu, że wszystko się ułoży.
W tym trudnym dla nas czasie dostałam dużo wiadomości i telefonów ze wsparciem. Pisali do mnie starzy koledzy i koleżanki mojego męża ze studiów. Jedna z nich mnie odwiedziła przywożąc mi masę ubranek i wtedy dowiedziałam się o blogu Asi i o tym, że podróżuje ze swoją Gają. Dało mi to ogromnego kopa energetycznego. Pomyślałam sobie: „Wow, da się! Ja też tak chcę!” Wtedy wpadłam na niezwykle szalony pomysł, żeby wybrać się z dziećmi (półrocznym wówczas Iwem i 3-letnią Gają) na Bali na 3 miesiące. Pomysł ten pochłonął mnie całkowicie i dawał dużą motywację do dalszego życia.
Teraz rozumiem, że był mi wtedy bardzo potrzebny. Złapałam się go jak tonący tratwy. W miarę jak zaczęłam przygotowywać się w myślach do tej podróży i rozmawiać z różnymi osobami, okazało się, że jest więcej mam, które chciałyby odbyć taką podróż. Jedna z nich nawet to zrobiła ze swoją córką Zoją. Ja, z różnych przyczyn, w tym zdrowotnych musiałam ten pomysł odłożyć na później. Czy dobrze? Myślę, że tak. Chyba nie byłam wtedy gotowa na taką podróż. Ledwo wiązałam koniec z końcem przy ogarnianiu dwójki maluchów.
Małymi kroczkami
Nasze wspólne podróżowanie tak naprawdę dopiero się zaczyna. Oswajamy się i docieramy. Kilka podróży, w tym zagranicznych, odbyliśmy w towarzystwie mojej mamy i cioci. Na pierwszą samodzielną podróż z dziećmi zdecydowałam się, gdy Iwo miał 10 miesięcy. Jechaliśmy 3,5 godziny do Łucznicy pod Warszawę z naszego domu w Niepołomicach. To był pierwszy przełom w moich obawach o podróżowaniu autem z dwójką dzieci. Następną samodzielną podróż odbyliśmy rok później do agroturystyki Zapomnienie w Nowej Rudzie. Było to niezwykłe doświadczenie, a właścicielka wraz ze swoimi dziećmi okazała nam dużo wsparcia. To był drugi przełom w podróżowaniu. Dzięki tej podróży trochę bardziej uwierzyłam w siebie i w dobrych ludzi na mojej drodze.
W tym roku mieliśmy jechać na tydzień do innej agroturystyki. Dwa tygodnie później nad morze do Rogowa na obóz rodzinny – w naszym przypadku to ponad 8 godzin podróży samochodem. Postanowiłam połączyć te dwa wyjazdy by podzielić trasę i zaoszczędzić na paliwie. Z naszych planów powstały nagle 3-tygodniowe wakacje z jakąś niespodzianką po środku. Przed wyjazdem miałam trochę obaw swoich i cudzych. Po pierwsze, taka podróż to szmat czasu z maluchami w aucie. Na codzień nie jeżdżę dużo samochodem, więc było to wyzwanie. Po drugie, 3 tygodnie to dużo czasu. Czy starczy mi cierpliwości, ubrań, czy będę miała gdzie zrobić pranie, czy kuchnia będzie dzieciom smakować, a co jak się rozchorują, itd. W natłoku tych myśli coś jednak zrozumiałam. Najważniejsze to nie dać się obawom swoim i swojego otoczenia. Obawy nie są po to, żeby nas hamować, ale po to żeby dobrze się zorganizować.
Wiele z moich obaw okazało się niesłusznych. Niektóre się spełniły. Na samym początku i na samym końcu wyjazdu myślałam, że będę wracać do domu na przysłowiowych dwóch kołach. Już na początku drogi Gaja zaczęła płakać w aucie, że boli ją gardło. Byłam mocno zaniepokojona, ale po krótkiej przerwie jechałam dalej. Z kolei pod koniec wyjazdu Iwo złapał jakiegoś wirusa i przedostatniej nocy też płakał, że boli go gardło. Obawa o chorobach niestety się spełniła. Dobrze się jednak na tą okazję przygotowałam zabierając z domu różne specyfiki, te naturalne i te farmaceutyczne. Przydały się obie wersje. Dzięki temu niewielkie przeziębienia przebiegły lekko i bezboleśnie.
Kolejna obawa o moje umiejętności za kierownicą okazały się bezpodstawne. Do perfekcji opanowałam kierowanie i jednoczesne ogarnianie dzieci z tyłu podając i odbierając od nich różne rzeczy. Gdy robiło się źle to był dla mnie sygnał na dłuższą przerwę. Robiliśmy wtedy piknik na trawie żeby dzieci mogły rozprostować nogi i trochę pobiegać. Po takim zabiegu energia w aucie oczyszczała się. Obawy o pranie okazały się równie bezpodstawne. W każdym miejscu, w którym byliśmy, była opcja pralki. Z kapryszeniem przy jedzeniu też sobie radziliśmy. Usłyszałam kiedyś od koleżanki hasło „przekąski podstawą macierzyństwa” – i tego się trzymaliśmy.
Wszystko mnie wspiera
Niedługo przed naszym wyjazdem poznałam człowieka, który z takimi słowami w sercu podróżował przez życie. Zainspirowało mnie to. Pomyślałam wtedy, że gdy wybiorę się w podróż z dziećmi będę sobie myśleć, że wszystko mnie wspiera. Postanowiłam, ze będę to sobie powtarzać w tych lepszych i w gorszych chwilach. Okazało się, że to hasło powtarzanie jak mantra naprawdę działa. Na każdym kroku poznawałam cudowne osoby, które służyły pomocą i od których mogłam się czegoś nauczyć. Gdy miałam wnosić bagaże po schodach zawsze pojawiał się ktoś, kto pomógł mi je wnieść lub przypilnował przez chwilę dzieci. Poznaliśmy między innymi Karinę, prawdziwą fotografkę z zamiłowania, która zrobiła nam prawdziwie bajeczną sesję. Poznaliśmy Lenkę i Lidkę, dwie siostry, które zabierały moje dzieciaczki na długie spacery pośród bizonów, koni, osiołków i świnek. Poznaliśmy jedne z najczystszych jezior w Polsce na Pojezierzu Drawskim. Nad Zalewem Szczecińskim poznaliśmy niezwykle inspirujące dziewczyny Asię i Gaję. A ostatni tydzień spędziliśmy w towarzystwie przyjaciół na super obozie indiańskim nad morzem. Mogłam choć chwilę zrelaksować się na jodze podczas gdy dzieci wybierały sobie indiańskie imiona i poznawały inną kulturę.
Podsumowując, nie żałuję niczego związanego z tą podróżą. Fakt, że brakowało mi czasem cierpliwości czy sił na ogarnianie dwóch rozbrykanych od rana do wieczora maluchów, nie umniejsza w żaden sposób temu doświadczeniu. Przeciwnie. Apetyt rośnie i mam nadzieję, że już wkrótce będziemy
kolekcjonować kolejne podróżne wspomnienia.
***
Iza
Z wykształcenia architekt. Od 5 lat zajmuje się grafiką i ilustracjami, które tworzy dla małych biznesów z duszą. Dwa lata mieszkała w Sewilli i podróżowała w różne zakątki świata. Od 2 lat podróżuje w towarzystwie Gai i Iwa.
www.izabelabrzezicka.pl
Gaja
(Indiańskie imię: Kropla Rosy)
Rezolutna 5-latka o niewyczerpanej energii. Z zamiłowania akrobatka i artystka tworząca coś z niczego. Z łatwością zdobywa serca poznanych na swojej drodze ludzi.
Iwo
(Indiańskie imię: Pachnący Lemur)
2,5 letni myśliciel o spokojnym usposobieniu. Uwielbia się psitulać. Jest miłośnikiem samochodów wszelakich.
Marzę, żeby nasza Gaja i jej zespół #takajagaja dołączyła do grona obieżyświatów i może kiedyś spotkamy się na szlaku?? Izę i jej drużynę spotkałam może w trochę innych okolicznościach, ale to spotkanie zapadło mi głęboko w pamięć? Niesamowicie ciepła i emanująca spokojem osoba❤
Piękne by to było! Życzę sobie, Gajce i Tobię, by to marzenie się urzeczywistniło, byśmy się spotkały na szlaku, a może i poza szlakiem – gdy nasze drogi skrzyżuje los! <3