Miało być pięknie. Miało być przyjemnie. Miało być ciekawie. Miałyśmy siedzieć sobie na burcie, oglądać laotańskie góry i wpatrywać się w zawiły nurt Mekongu.
Miało być jak w raju, a było jak w piekle.
Dlaczego?
Ano po kolei.
Już w Chiang Mai zaczęłam nieśmiało orientować się, jak przekroczyć granicę Tajlandii z Laosem. Wszystko wskazywało, że przyjdzie nam wybrać przejście północne Chiang Khong – Ban Houayxay, z tamtąd autobusem, szybką łódką lub wolną barką – udać się do Luang Prabang. Z tych opcji wybraliśmy w naszym mniemaniu najciekawszą – czyli dwudniowy spływ barką po Mekongu, co w tajskich agencjach kosztowało od 1600 do 2300 bth za osobę (transport z Chiang Mai do granicy, z granicy na przystań i bilet na łódz w wersji podstawowej do rozbudowanej o posiłki i noclegi). Wg naszych wyliczeń wersja podstawowa kosztowała nas 1080 bth (130 autobus do Ch.Rai+65 autobus do Chiang Khon+60 transport hostel-granica+27 tuktuk z granicy na przystan+800 koszt slow boat po przeliczeniu z kip na baty)
Ceną nie przejęłam się specjalnie, bo wiadomo, że agencje muszą zarobić. Moje doświadczenie podpowiadało mi także, że nie jest to ani takie trudne ani niebezpieczne, jak agencje głoszą. Byłam pewna, że można kupić bilet na miejscu, w dniu wypłynięcia albo maks na następny dzień (agencja: konieczne kilkudniowe wyprzedzenie), a transport, nocleg i posiłki, który były w cenie agencyjnego biletu jestem sobie w stanie zorganizować niskobudżetowo sama.
No więc jak rzekłam, tak uczyniłam – i teraz szczegółami pt. jak przekroczyć granicę Tajlandii z Laosem się z Wami dzielę:
1. Bilet autobusowy Chiang Mai – Chiang Rai – 130 batów, czas przejazdu ok 4h., linia: Greenline, odjazd z Arcade Bus Station. Uwaga! Bilet zarezerwujcie/kupcie z wyprzedzeniem. Trasę tą, na dzisiaj obsługuje tylko jeden przewoźnik, kursów jest mało, pierwszy rusza o g 9 am, ostatni odjeżdża o 5 pm. Przyszłam z półgodzinnym raptem wyprzedzeniem i okazało się, że biletów już nie ma. Podobnie zdziwił sie Niemiec, który stał przed nami. W związku z tym zmuszone byłyśmy spędzić dodatkową noc w Chiang Mai. Polecam duży, nowy, biały Y House po prawej stronie Świątyni. Pozostałe gueshousy mają taka samą cene za pokoj (500 bathów), wg mnie gorszy standard. Chodziłyśmy szukając tańszej opcji, ale miejscowi twierdzili, że nic w okolicy nie ma.

Nocleg w okolicy dworca autobusowego, Chiang Mai, Thailand /Jak przekroczyć granicę Tajlandii z Laosem/
Kłamali niestety. Idąc rano po śniadanie, przy głównej ulicy stał sobie, doskonale widoczny z płyty dworca hostel, w ktorym pokój kosztował 250 bth. Nam w sumie wyszło na to samo, bo Florian też był na niskim budżecie, wiec połączyliśmy siły i wzięliśmy pokoj w Y House. Niemniej jednak rano, gdy zobaczyliśmy, że istnieje opcja o połowę tańsza, oboje zgrzytnęliśmy zębami.

Nocleg w okolicy dworca autobusowego, Chiang Mai, Thailand /Jak przekroczyć granicę Tajlandii z Laosem/
Wiedzone chęcią obejrzenia Białej Świątyni, zostałyśmy w Chiang Rai na jedną noc. Polecam Bus Station 1 Hostel – dosłownie 300 m od dworca. Cena za dormi – 100 bth. W tym hostelu zalecam zaklepanie dormi – było full (dobra cena+bliskość dworca). Tradycyjnie sprawdzcie, czy nie ma pluskw – my nie sprawdziłyśmy i rano tego żałowałyśmy. Wszędzie sprawdzajcie nocleg pod kątem pluskw. Niestety bywają nawet w dobrych hostelach/hotelach, a nawet w pociągach i autobusach. O moich pierwszych doświadczeniach z pluskwami pisałam TU.
2. Chiang Rai – Chiang Khong – lokalny autobus – 65 bth, odjeżdża co pół godziny. Jedzie się ok 3h. Może Was wysadzić na krzyżówce do mostu przyjaźni, skąd można spokojnie powędrować na granicę, lub przejechać tuk-tukiem za jedyne 20 bth za osobę. Tuk-tuki czekają tam na klientów.
3. Noclegi po stronie tajskiej sa zdecydowanie tańsze niż po laotańskiej. Ponieważ miałyśmy w planach poranną wędrówkę do granicy, zatrzymałyśmy się w Maleehouse Hostel. Polecam zdecydowanie. Czyste dormi w nieco góralskim stylu (100 bth), supergorąca woda w dużej łazience, miło, przyjaźnie. Na miejscu można też zjeść (Malee prowadzi restaurację), natomiast ceny za posiłek zaczynają się od 60 bth. Niemniej jednak, jeśli wrócicie do drogi i pójdziecie w lewo, dwie przecznice dalej traficie na domową, lokalną restauracyjkę, która serwuje obłędny pad thai za jedyne 30 bth. Był tak pyszny, że zapobiegawczo kupiłam dwa na kolejny dzień, przechowując je u Malee w lodówce. Zdecydowanie doradzam kupić jedzenie na spływ po tajskiej stronie. Trochę jest tachania, ale zapewniam Was, że ceny w Laosie do przyjaznych nie należą.
Malee, dysponując jeepem odwozi ludzi na granicę. Usługa ta kosztuje 60 bth za osobę, wyjazd 8.30 (granicę otwierają o 8 am). Ostatecznie moje plany pójścia na granicę rozpierzchły się rano. Ja jak zwykle wstałam o 6.30, ale Gajce, która dość późno zasnęła, postanowiłam tego oszczędzić. Wyasygnowałam więc kasę i wraz z Malee pojechałyśmy na granicę. Juz na miejscu okazało się, że na pace nie ma mojego diablito – z mojej winy. Malee wróciła pod Guesthouse, zabrałyśmy diablito i po raz drugi wróciłyśmy na granicę. Kochana, nie chciała za to ani grosza.
4. Na granicy kolejna niespodzianka. Otóż przed bramkami siedzi sobie pan w uniformie strażnika i kasuje po 100 bth. Chwilę mi zajęło, zanim pojęłam, że miły pan ściąga haracz, ale tylko od tych, którzy zgubili magiczną karteczke arrival/departure.
5. Za chwilę kolejne zdziwienie. Po podbiciu paszportu każą ustawić nam sie w kolejce, do miejsca, które trochę wygląda jak okienko w banku. Znowu chodzi o płacenie jakiejś kasy. Jakiej, do cholery? Okazuje się, że należy przymusowo kupić bilet na autobus kursujący po moście przyjaźni za jedyne 20 bth od osoby. Nie ma możliwości przejścia go pieszo (!!!) W okienku można też wymienić baty na nowiutkie dolary, by zapłacić nimi za wizę po laotańskiej stronie. Nas, Polaków, obowiązuje opłata wysokości 30 USD/wizę. Różne narodowości mają różne stawki.
6. Wysiadamy po laotańskiej stronie. Szybko wypisujemy karteczki arrivalowo-departurowe, dodajemy po jednym zdjęciu, wpłacamy mamonę i po 5 minutach dostajemy paszporty ze świeżutką wizą. Dodatkowo Gajki wraca z pachnącą pomarańczką.
7. Musicie zapłacić tuktukowi 100 bth/osobę za dowóz do przystani. Jest do niej kawał, piechotą nie da rady. Łódka odpływa 10.30 – 11.30 am, generalnie jak jej się zachce.
8. Bilet kupujecie na miejscu. Nie spodziewając się podstępu nie przeliczyłam sobie batów na kipy, i zapłaciłam słone 500 bth za jeden odcinek, zamiast 105 tyś kip. Płaccie w kipach więc, nie dajcie sie zrobić w bambo, bankomat jest na granicy, a potem w kilku miejscach po drodze, spokojnie jest gdzie wybrać. Ja na szczęście zapłaciłam tylko za pierwszy odcinek, do Pakbeng , potem już mądrzejsza o spostrzeżenie płaciłam w kipach. Za pierwszy odcinek nie płaciłam też za Gaje, ale podejrzewam, że to wyszło niechcący – poszłam sama do kasy i jak zawsze kupiłam bilet dla jednej osoby, a na łódce nikt potem nie sprawdzał. Zdziwiłam się natomiast bardzo, jak zażądano ode mnie opłaty za dziecko dzień później (na drugi odcinek bilet kupuje się juz na łódce, w trakcie rejsu, 105 tyś kip) – z czego wnioskuję, że za dziecko też się płaci pełną opłatę. Ja odmówiłam, ale to akurat związane było z warkunkami rejsu – drugiego dnia zmieniono nam łódkę na mniejszą, w związku z czym brakło dla nas miejsc siedzących w części turystycznej i wylądowałysmy z Gają na podłodze za maszynownią, w grupie koczujących tam Laotańczyków.
W teorii powinniście być godzinę przed wypłynięciem łódki (my nie byłyśmy). Na pierwszy odcinek miejsca w łodzi są numerowane (nasze nie były), natomiast na drugi dzień miejsce musicie sobie wywalczyć sami (dosłownie – w naszym przypadku było więcej ludzi niż miejsc – więcej o tym pisze TU) Bagaże lądują w luku lub za maszynownią, gdzie koczują też Laotańczycy (na dziobie, na rufie, lub w pomieszczeniu obok maszynowni. Nielicznym tylko udaje się go zatrzymać, więc przemyślcie bagaż podręczny w kontekscie prowiantu, napojów tudzież ubrań. Na łodzi jest WC (bez papieru) oraz bar (nie polecam – zupki chińskie, chipsy, piwo – wszystko megadrogie)

Rejs slow boat na trasie Ban Houayxay – Luang Prabang, Laos /Jak przekroczyć granicę Tajlandii z Laosem/
9. Pakbeng, czyli wieś w której zatrzymujecie się na nocleg jest pułapką turystyczną. Jeśli nie masz swojego namiotu, musisz znaleść nocleg. Wszyscy twierdzą, że z noclegiem nie ma problemu i ja to potwierdzam. Na nadbrzeżu już obskakuje turystów grupa naganiaczy, która oferuje noclegi w kosmicznych cenach. Nas interesował nocleg w cenie max 40 tyś kip. Przeszliśmy rząd naciągaczy, którzy koniecznie chcieli nam sprzedać za więcej, po czym weszłyśmy we wioskę. Przeszłyśmy kawałek w górę, po czym uprzejmi ludzie, słysząc jak z uporem mówimy 40 tyś kip, pokierowali nas do prostego, drewnianego hosteliku, (Vatsana Guesthouse) gdzie bez problemu dostaliśmy pokój z wygodnym, małżeńskim łóżkiem i netem za wyżej wymienioną cenę.
Jedzenie to kolejny balet. Posiłki w restauracjach zaczynają się od 20 mil kip wzwyż, noga z kurczaka na straganie – 15 mil kip, pół starej, francuskiej bagietki z sałatą i odrobiną mięsa i pomidora – 20 mil. Gorąca woda jest na szczęście gratis, tak więc raniutko zaparzyłam sobie moją Neskę z połową mleka za jedyne 5 tyś kip, a drugą połowę spałaszowała Gaja wraz z płatkami.
10. Ostatnia niespodzianka czeka na Was już po przypłynięciu do Luang Prabang. Otóż znów trzeba zakupić bilet w cenie 20tyś kip/osoby na tuktuka do centrum. Jako że my wysiadłyśmy z łodzi ostatnie, wszystkie tuktuki już odjechały, został tylko jeden, który oświadczył, że pomimo posiadania biletu i tak nas nie zawiezie, bo mu sie nie opłaca. Robiło się ciemnawo już i niemiło, i dopiero interwencja przejeżdzającej na rowerach grupy Francuzów zmusiła kierowcę do zawiezienia nas na miejsce. Tak więc czuj duch – w grupie siła. Z technikali – po kilometrze piechoty dochodzi sie do głównej drogi i tam można łapać stopa do Luang Prabang. Miałyśmy to na uwadze, zastanowiając sie, jak wydostać sie z tej zakichanej przystani o zmroku.
Zatrzymałyśmy się w The One Hostel. Nie polecam. Na zdjeciach ładny, w środku ładny, ale nigdzie jakoś nie pisze (a może pisze, ale ja nie doczytałam), że na 12 osób w dormi przypada JEDNA łazienka (czyli ubikacja, prysznic i umywalka). Możecie sobie więc wyobrazić poranny i wieczorny ablucyjny cyrk. O innych niedogodnościach owego hostelu nie wspomnę.
Post scriptum
No, to by było tyle. Życze Wam przyjemnej podróży i wspaniałych wrażeń ze spływu po Mekongu. Dodatkowo życzę Wam ciepłej pogody i sprawnego silnika w barce, ale o tym jest już w następnych odcinkach (otworzysz je TU). No i – jeśli odkryjecie inne kruczki/zależności/zaskoczenia – proszę, nie omieszkajcie sie podzielić nimi w komentarzach, tak by podróżująca brać przebyła tą drogę bez niemiłych niespodzianek.
Fajny artykuł, na pewno skorzystam no i jak się to mówi uczę się na błędach innych. Za 3 tygodnie przetestuję trasę :-). Mam jeszcze pytanko jeśli można: Jest w miasteczku przy granicy jakiś kantor z USD na KIP ?
Pozdrawiam serdecznie!
Gush, nie pamiętam.
Chodzi mi po głowie, że na granicy samej był, obok okienka gdzie załatwia się papierologie, ale głowy sobie za to urwać nie dam.. ?
A jak to jest z ubezpieczeniem turystycznym na tej granicy? Jest wymagane czy nie? Bo dochodziły mnie słuchy że oprócz wizy trzeba mieć też polisę i to nawet nie polskiej firmy tylko zagranicznej. Czyli PZU odpada. Jedyny sensowny artykuł na o ubezpieczeniach do Tajlandii jaki znalazłam to ten https://www.fuko.pl/ubezpieczenia/zagranica/tajlandia ale nie ma tam słowa o granicy lądowej. Poradźcie proszę.
Nie, nikt od nas ubezpieczenia nie chciał! I nigdzie się z taką info dotychczas nie spotkałam, ale może w międzyczasie przepisy się zmieniły..
[…] Granica przechodzi płynnie. Zdjęcie, karta arrivalowo-departurowa, paszport, kasa, wiza. Szybko i bez problemu. (Przejscie granicy krok po kroku opisane jest TUTAJ) […]
Widzę, że nie tylko ja trafiłam w Laosie na sine niebo i deszcz 🙂 Ja białą świątynię zrobiłam po drodze do granicy. Wysiadłam w Chiang Rai i potem podjechałam do stacji autobusowej i juz dalej do granicy. Z biletami masz rację – trzeba kupować dzień wcześniej 🙂
My też zaglądnełyśmy tam po drodze – tyle że spałyśmy już w Chiang Rai, a rannym połączeniem śmignęłysmy dalej. Hostel super, 120 THb, „terminal hostel” czy jakos tak sie nazywal, zaraz obok stacji. Tyle, że z pluskwami był, mam nadzieje, ze sie juz ich pozbyli, bo nie dalo sie udawac, ze problemu nie ma. Nawet honorowo zwrocili nam za nocleg kase.
Nigdy na to nie wpadłem, ale bardzo podoba mi się pomysł ze strzałkami na zdjęciach i zaznaczeniem co gdzie i jak, chyba kiedyś zastosuję u siebie 🙂
Faktycznie podróż z przygodami… Zdziwiła mnie najbardziej ta różnica cen noclegów. Tzn może nie różnica, co raczej to, że nikt Wam nie powiedział, że można znaleźć coś tańszego.
Mnóstwo praktycznych informacji! I dużo niespodzianek ;).
Dużo siły dziewczyny!
Przydatne informacje w kwestii płacenia kipami. Trochę przeraża to, jak wykorzystuje się w takich miejscach turystów… z jednej strony rozumiem- to dla nich moze jedyne zrodlo dochodu, z drugiej storny dziwie sie, ze nie sa swiadomi tego, ze przez takie sytuacje tych turystow moze zaczac do nich przyjezdzac coraz mniej…