Staramy się łapać zachody słońca. Nie przychodzimy na nie specjalnie. Gdy tuż po szkole uda mi się szybko ugotować obiad i nakarmić nas obie, gdy wreszcie zejdziemy nad ocean i gdy uda nam się trochę popływać w jego przepastnych błękitach – zachód słońca przychodzi do nas sam.
Zamieramy wówczas obie wpatrzone w (nie)codzienne widowisko i dopiero brzęczenie komarów oraz radosne oklaski ludzi siedzących wokół wybudzają nas z tego momentu. Czasem udaje się nam być w takim miejscu lub na takiej plaży, gdzie ludzi nie ma. Wówczas zachód niesie w sobie jakiś smutek, nostalgię, ukojenie po całym dniu.

Tulcie swoich bliskich…
Ostatnimi czasy jednak, zamiast wieczornego spokoju czuję niepokój. Pięć lat temu, na tych samych plażach oglądałam zachody słońca, nie mogąc wygnać z głowy obrazów z bombardowanego Aleppo. Teraz nie umiem odegnać obrazów z Ukrainy.
Więc znów, jak pięć lat temu, niebo płonie purpurą, a złota ścieżka falująca na oceanie kurczy się, dopóki mrok nie przejmie władzy nad ginącym dniem.
– Nie bądź smutna mamo – mówi wtedy Gaja – za kilka godzin znów wstanie słońce. A na razie przytulisz mnie mocno i razem pójdziemy spać.
Tulcie swoich bliskich.
Tak będzie łatwiej przeczekać mrok nocy.
Już od dłuższego czasu zaglądam na Twojego bloga i regularnie podczytuję zafascynowana Waszymi przygodami 🙂 I mam pytanie: nie dałoby się zrobić jakiegoś archiwum albo układu na głównej stronie, żeby od razu było widać nowe wpisy? Bo ta kolejność jest taka, że idzie się gubić, a myślę, że wielu czytelników czeka na nowe wpisy z ciekawością. Chyba, że jest coś takiego, tylko ja jestem gapa i tego nie widzę? 😛
Masz absolutną rację. Mnie też to ogromnie uwiera. Zwróciłam się do koleżanki, która jest biegła w tym temacie. Mam nadzieję, że pomoże… Prosze o jeszcze odrobinę cierpliwości…