Home / Ameryka / Kolumbia / Kubańczycy

Kubańczycy

  PA230469edited  

 

Necocli. Pewna ciepła, październikowa noc.

– Wiesz Asia – powiedział Walter, w którego namiocie przyszło nam nocować – gdybyś widziała ludzi idacych w nocy plaza, wiesz duzo ludzi, nie przejmuj sie, tylko spij. To Kubańczycy, oni nic Ci nie zrobia.

– Kubańczycy? – zainteresowalam sie szybko – czekaj, jak to Kubańczycy?

– No.. Kubańczycy. Nielegalni imigranci. Uciekaja z Kuby i tedy noca ida do portu. Mnóstwo ludzi. Tak kolo 3-4 nad ranem. Wiec nie przejmuj sie, jak uslyszysz glosy.

Uslyszalam. 

W slabym swietle ksiezyca plynela rzeka ludzi. Szli cicho, tak cicho, że w zasadzie nie wiem co mnie obudzilo. Szli grupami, ubrani na czarno, z malymi plecaczkami, albo reklamowkami w rekach. Plażą, w kierunku portu. Tam mialy czekac na nich lodzie do Sapzurro. I czekały, i zabierały – choc nie zawsze do Sapzurro docierały. Bo w Sapzurro krzyzowaly sie drogi narcotraficantos i humanotraficantos, a tym pierwszym ci drudzy psuli biznes. I tych drugich ci pierwsi coraz bardziej nie chcieli. Wiec niektóre lodzie nawet nie dopływały do brzegu, wysadzając ludzi w morzu. Kto umiał pływać – miał szanse przetrwać. Ale nie wszyscy potrafili.

Skora mi cierpła, jak o tym myślałam. Przeciez tylko slepym zdarzeniem losu urodzilam sie tu, gdzie sie urodzilam, w czasach, w ktorych sie urodzilam. Przeciez rownie dobrze moglam urodzic sie na Kubie, w Syrii czy na Ukrainie. Czy w jakism innym miejscu, gdzie wojna, przemoc, cierpienie i lzy. Rownie dobrze moglam isc w jednej z tych grup, ciemna noca po nieznanej plazy, a potem z kurczacym sie z przerazenia zoladkiem wsiadac do lodzi, przyciskajac do siebie moja mala dziewczynke. I zdana na laske losu, na skraju paniki, wyplywac w szumiace, czarne morze, nie wiedzac, co nas tam czeka – smierc, czy nowe zycie. Patrzylam na tych ludzi, w glowie migaly mi obrazy z historii,  która mną kiedyś wstrząsneła, a którą Wy też możecie przeczytać TU.

To nie wazne, czy te obrazy sa prawdziwe, czy przez kogos wymyslone. Z duza doza prawdopodobienstwa mozna przyjac, ze zdarzyly sie i zdarzaja ciagle. Mam je przed oczami, gdy bawie sie z Gaja nad morzem, gdy moją małą, uczacą się plywac córeczkę zalewa fala. A gdy Gaja parska i krztusi sie woda, mam przed oczami tamtą mala dziewczynke, wyrzucona za burte, jej skamieniala mame i jej tate skaczacego w ciemnosc, probujacego uratowac najdrozsze pod sloncem zycie.

Nie moge sie pozbyc tych obrazow z glowy, zakotwiczyly w niej i wyplywaja przy kazdej sposobnej okazji. Tak jak teraz. Przeciez rownie dobrze to ja moglam isc brzegiem plazy przerazona, glodna, nieludzko zmeczona, z moim najwiekszym skarbem na rekach, w mroku nocy modląc sie do wszystkich znanych mi bogów, by akurat nam sie udało…

PA280754edited

 

Sapzurro. Tydzień później.

– Slyszalas halasy w nocy? Widzialas? – pytal Maurico rano, przygotowujac kolumbijska kawe.

Slyszalam i widzialam. Pod naszym oknem przeplywala rzeka ludzi. Szli na czarno ubrani, z malymi plecaczkami lub reklamowkami w rękach. Co poniektorzy mieli maciupkie latarki, bo skape swiatlo z ulicy skonczylo sie dobry kawalek temu. Przeplywali jak duchy obok domu i tuz pod moim oknem skrecali w las. W dzungle, nalezy powiedziec. Juz tylko niecaly kilometr dzielil ich od upragnionej Panamy. Tam juz będą bezpieczni, stamtąd nikt ich juz nie deportuje. Ale to wciaz kilometr – trudny, bo graniczny. Bo w dzungli. Bo prawie pionowo do gory. Bo z nieba zaczyna walic tropikalny deszcz. I niewiadomo kogo spotka sie po drodze. Byc moze narcotrafikantos. Nie, nie zabija. Okalecza, tak jak pare dni temu okaleczyli jednego z Kubańczyków. On juz nie ucieknie nigdzie. Z trudem, jedna reka bedzie toczyl swoj inwalidzki wozek, o ile kiedykolwiek jakikolwiek wózek będzie posiadal. Widzialam w lokalnej gazecie wielki naglowek i znow cierpla mi skora. Bo to moglam byc ja. To mogl byc moj tata czy moja mama. Czy moja corka. Bo narkotraficantos sa coraz bardziej wkurzeni.

Wiec gdy kolejnego ranka przyszedl nasz sasiad i powiedzial, ze znalazl mężczyznę w lesie – zdretwialam. Na szczescie ten byl zdrowy, choc przerazony i zrozpaczony. Nie dal rady na podejsciu. Zostal z tylu, potem zostal sam, w ręku ściskając reklamowkę z telefonem, pieniedzmi i koszulka na zmiane. Pieniadze mial jeszcze z Ekwadoru. Twarde dolary, wlasnorecznie zarobione. Tak robi wiekszosc Kubanczykow. Lecą do Ekwadoru jako turyści, bo taka wize dostaja tam bez problemu. A potem pracuja jak szaleni, by odłożyć dolary na dalszą ucieczkę do amerykańskiej Ziemi Obiecanej. Pracują po 16 godzin, bo przeciez trzeba oplacic przemytnikow i transport, trzeba w drodze cos jesc, gdzies spac. Najgorsze jednak jest to, w kazdej chwili wszystkie pieniadze mozna stracic. No bo przeciez kazdy wie, ze Kubanczyk ma przy sobie szmal. Nie karte bankomatowa, nie czeki podróżne. Szmal. Kase. Duzo kasy – w zaszytej w bieliźnie, w spodniach, ściśniętej w reklamowce czy w neseserku. Wystarczy go dopasc w ciemnym kacie i juz. Odda kase grzeczniutko, a jak sie bedzie bronil – to w leb. Zreszta, nie bedzie sie bronil. Halas oznacza policje, a policja – deportacje. Wiec wszystko odbedzie sie cichutko, grzecznie i elegancko, a Kubanczyk zostanie goly. Tak jak ten nasz. Choc jego historia jest nieco inna. Na ostatnim, dramatycznie ostrym podejściu zaczal zostawac w tyle, nie nadazajac za chaszczujaca w strugach deszczu grupa. Ludzie najpierw mu pomagali, ale potem, walczac o wlasne przetrwanie po prostu go porzucili. Wrocili po niego, owszem, ale przemytnicy. I nie po to, by mu pomoc. Zbyt duzo wiedzial i widzial, nikomu to nie bylo na reke. Mowil, ze lezal plackiem na stromiźnie, trzymajac sie reka korzenia drzewa, by nie zjechać gdzieś w ciemność. Po raz pierwszy w zyciu chciał być niewidzialnym. Przeszli tuz obok. Nie zauwazyli go. A on tak lezal strugach deszczu bojac sie ruszyc, brązowy od blota, pogryziony przez komary, przerażony jak zwierze. Takim znalazl go David.

Zostalam wtajemnczona w sprawe, bo bylam obca, biała i mialam dziecko, więc obecnosc obcego, smaglego mezczyzny przy moim boku wyglądała zupełnie naturalnie. Wiadomo – mąż. A Pedro musial zejsc do wioski, bo tej tragicznej nocy, uciekajac przed traficantos zgubil swoja reklamoweczke, a w niej 600 dolcow. Byl goly, oprocz ubrudzonego blotem ubrania nie mial kompletnie nic. David wzial go do domu, wykapal, nakarmil, pozyczyl ubranie i tak ogarniety Kubańczyk, juz po zmroku w towarzystwie moim i Gajki poszedł do wioski. Szukalismy netu, by Pedro mogl zazwonic na Kube po pieniadze – by ruszyc dalej. Jedyny internet we wiosce mial Niemiec, wlasciciel jachtu i miejscowej pizzerni. Nie pomogly moje blagania i zakęcia. Nie uzyczyl nam netu nawet na 5 minut, a gdy zaoferowalam sie zaplacic – rzucil horrendalnie wysoka cene. To nie mialo sensu, trzeba bylo zrobic wyprawe do większej wioski, gdzie byl cafejka internetowa i nasi znajomi, ktorzy tez ewentualnie mogli pomoc. Ale to jutro. I za dnia. Bo to kawał drogi i spore dla naszej dwojki wyzwanie.

Rano jednak Pedro zrezygnował z wycieczki. Z kasa czy bez chcial za granice. Byle dalej od niebezpecznej Kolumbii, gdzie Kubanczyk jest smieciem. Wierzyl, ze w grupie swoich jakos sobie poradzi. Ze pomoga. A potem popracuje w Panamie i jakos bedzie sie przeciskal dalej, az do amerykanskiego raju.

Switem więc, wraz z Davidem i jego maczeta ruszyli przez gory. Obydwoje z dusza na ramieniu, kazdy z innego powodu. Pedro – ze ich zlapia i go deportuja. David – ze ich zlapia i straci prace. A prace mial dobra i spokojna – wraz z zona opiekowali sie domem bogaczy pod nieoecnosc ich wlascicieli. Dom byl duzy, piekny i komfortowy, basen i ogrod do dyspozycji, a do tego sowite wynagrodzenie. Gdy wiec zapytalam go, czy nie boi sie ryzykowac, odpowiedzial, ze owszem, boi sie i to bardzo.

– To dlaczego wiec pomagasz? – drążyłam – Przecież masz rodzinę. Dzieci.

– Właśnie dlatego. Bo mam rodzinę. – David spojrzal mi prosto w oczy – Bo byc moze kiedys my bedziemy potrzebowac pomocy. Byc moze moje dzieci. By kiedyś ktoś im pomógł. Poza tym nie wolno zostawic czlowieka w potrzebie. – dorzucił.

Pomyślałam sobie wówczas o tysiącach Syryjczyków uciekających do Europy i o tym, jak trudne sytuacje obnażają nas, wyciągając na światło dzienne prawdę o nas samych. Gdy wiec David wrocil, zmachany ale szczesliwy, z wieścią ze Pedro jest juz po drugej stronie, wszyscy odetchnelismy z ulga. A potem az podskoczylismy z radosci, bo okazało sie, że jakims niezwykłym zbiegiem okolicznosci panowie natrafil na zgubiona w nocy reklamówkę. Bylo w niej wszystko nietknięte, choc mokre na wylot. Pieniadze takze.  

– Patrz, co mi dał – uśmiechnął sie David, wyciagajac z plecaczka stara, mokra ksiazke.

– Co to jest? – zainteresowalam sie.

– Biblia. Powiedzial, ze przeszedl tu pieklo. A ze nie chcialem wziasc kasy – dal mi Biblie.. Chcesz?

Wzielam do reki starenka, mokra ksiazke. Otworzylam. Na pierwszej stronie dedykacja, w srodku duzo odrecznych zapiskow. Kim byla osoba, ktora podarowala ta Ksiege Pedro? Ilez intencji, prosb i modlitw uslyszaly jej zczytane karty. Ile razy Pedro bral ja do reki, szukajac pociechy, nadziei czy uspokojenia. Teraz ja ja mialam w rekach. Przewracalam ze wzruszeniem stronnice, usilujac odcyfrowac hiszpanskie zapiski. Duzo tam bylo o milosci. Tej bezwarunkowej. Zyczylam Pedro z całej sily, by na swej drodze spotykal takich wlasnie, pelnych dobra i milosci ludzi, jakim bez watpienia byl noszacy biblijne imię, nasz sąsiad – David.

PB120481edited  

 

 

La Miel. Dzień później.

Kolejnego przedpoludnia wraz z zona Davida i naszymi dziewczynkami przelazlysmy na strone Panamy oficjalnym przejsciem – najpierw pnac sie pol godziny do gory, a potem drugie pol – schodzac w dol. Nie, nie sciezka. Wygodnymi, wybudowanymi tu schodami, z posterunkiem Strazy Granicznej wprost na przeleczy. Po drugiej stronie natrafilismy na malutka uboga wioseczke i najpiekniejsza plaze w okolicy – La Miel, ktora byla celem naszej wesolej wedrowki.

Miedzy plaza, a wioska bylo jednak cos, co zgasilo moj zachwyt nad tym przepieknym zakątkiem świata. Punkt przerzutowy uchodzcow. Pierwsze miejsce, gdzie los Cubanos juz nie musieli kryc sie w cieniu nocy, modlac sie, by nikt im nie odebral pieniedzy i zycia. Siedzieli wiec grupkami jak czarne kruki w słonecznym turkusie tropików, a na rozciągniętych między palmami sznurach suszyły się ich czarne, oczyszczone z błota ubrania.

Paarę metrów dalej, w przygotowanym na ten cel baraczku pogranicznicy spisywali ich dane, a oni potem dziesiatkam, oficjalnie, w kamizelkach ratunowych wsiadali do wynajetych przez policje lodek i plyneli do Puerto Obaldia, gdzie miescilo sie wlasciwe Migracion, do ktorego za pare dni i my mialysmy sie udac. Wypatrywalam naszego Pedro Enrique, ale nigdzie nie moglam go dojrzec. Dopiero ktoras z dziewczyn mi powiedziala, ze rano odplynal jedna z policyjnych lodek.

Dziewczyna była śliczna i młoda, z sinożółtymi plackami siniaków na twarzy.

Nie miałam odwagi zapytać, jaka była jej historia.

 

***

Ciąg dalszy opowieści o Kubańczykach znajdziesz TU.

PB080287editededited PB080288editededited Somos Dos - Kubańczycy   PB080296edited

0 0 vote
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

11 komentarzy
Newest
Oldest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
Danka
Danka
3 lat temu

Marcin
Marcin
5 lat temu

Jak zawsze pięknie poprowadzona narracja, choć historia rzeczywiście smutna.

Marta
Marta
5 lat temu

Piękny wpis, szkoda, że taki smutny 🙁 Mimo wszystko marzy mi się Kuba od jakiegoś czasu i mam nadzieje, że uda mi się w tym roku tam polecieć

swiat karinki
swiat karinki
5 lat temu

To straszne że tak się dzieje

Olka
Olka
5 lat temu

To takie trochę zderzenie z rzeczywistością. Jest się w miejscu pięknym, relaksującym, a z drugiej strony nagle to miejsce staje się areną ludzkiego dramatu. Bo bycie imigrantem jest dramatem. Dramatem opuszczonego domu, bliskich, tego co się zna. Są ludzie, którzy na to, czego sama doświadczyłaś, po prostu by się zamknęli. Bo po co sobie psuć urlop?

KasiaNo
KasiaNo
5 lat temu

PIęknie napisane, ale tak smutne, że aż serce boli. Też często zastanawiam się co by było…

Anita
Anita
5 lat temu

Straszne to… aż ciary przechodzą. Boże jak my nie doceniamy tego w jakim kraju dane nam było się urodzić…

Jacek Matuszczak
7 lat temu

na Kubie dalej ciężko się żyje, społeczeństwo zniewolone , no i to chyba jeden z nielicznych krajòw gdzie zwykły obywatel nie ma dostępu do Internetu, nawet sms zagraniczne są blokowane. W 2013 przeszliśmy pieszo Kubę, mamy tam wielu przyjaciół ale ciężko z nimi utrzymać kontakt

x

Check Also

Tylko jak tu pisać bloga?..

Z tym założeniem bloga wcale nie było łatwo. Gdy planowałam swą podróż, w myślach miałam ...