Grażynka z Maćkiem mieszkają na wiosce. Nie jest prosto do nich trafić, od głównej drogi trzeba iść prawie godzinę, potem jeszcze wiedzieć gdzie skręcić, by w końcu trafić na osiedle kilku domków zgrupowanych wokół niewielkiego basenu. Mieszkaj a tam sobie spokojnie wraz z kilkoma kanadyjskimi rodzinami i na dobrą sprawę mogliby nic nie widzieć i nie słyszeć, tym bardziej, ze jak to tutaj bywa, od reszty świata odgradza ich siatka i solidna brama.
Jednak chcą widzieć i słyszeć i wybierają nie zostać obojętnymi. Nie naprawią świata, wiadomo. Ale mogą wciąż zrobić tak, by na tym świecie więcej radości i więcej uśmiechu było. I robią.
Otóż jest sobie szkoła w okolicy. Znaczy, szkół jest kilka, dwie albo trzy, ale ta jest szczególna, bo mała i daleko od szosy. Tu mieszkają ci najbiedniejsi, całe rodziny czasem w domkach wielkości przeciętnego garażu. Żyją z dnia na dzień, zgodnie z naturą, ale bynajmniej nie ma w tym życiu romantyzmu. Jest za to ciężka robota, monotonne jedzenie i dużo dzieci.
Dzieci chodzą do szkoły. Centro Educativo” Los Azules” nie jest niczym imponującym. Dwie klasy, zarośnięte boisko, ogródek szkolny pełen małych bananowych drzewek. W klasach proste ławki, bynajmniej nie dostosowane specjalnie do wzrostu uczących się. A dzieci są różne, bo uczą się razem. No bo trudno zrobić pierwszą klasę dla 3 osób, druga dla pięciu, trzecia dla jednej.. Więc dzieci siedzą razem i uczą się razem i za diabła ze świeconą wodą nie wiem, jak nauczyciel to ogarnia. Te różne dzieci, różne potrzeby, różne programy..
A potrzeb jest w szkole mnóstwo. To coś trzeba naprawić, to kupić książki, to przygotować materiały dzieciom. W zasadzie to taki worek bez dna, choć oczywiście sa potrzeby pilne i pilniejsze..
Grażynka, Maciek i inne osoby z Villa Davina widzą dużo i starają się pomóc, tak by dzieciom uczyło się łatwiej. A ponieważ rodzina Urbańczyków przygarnęła nas przed Świętami, trafiłyśmy prosto na świąteczne zakończenie szkolnego roku.
Pięknie było. I życzenia, i śpiewane wspólnie pastorałki – po angielsku i po hiszpańsku, i wierszyki, i żarty, i mnóstwo radości i śmiechu. I prezenty oczywiście dla wszystkich – wielkie, tajemniczo wyglądające torby, a w nich banki mydlane, ołówki, gumki, pisaki, mydełka, szczoteczki i inne drobiazgi, które dzieciaki lubią, no i oczywiście cukierki, galaretki, lizaczki i inne słodkości. No i wielki tort z lodami na pożegnanie – zajadaliśmy się nim wszyscy..
Piękny dzień i piękny przykład zwykłego, ludzkiego, bezinteresownego dobra. Kolejny, który spotykam na swojej drodze. I naprawdę dziękuję losowi, że co rusz takie właśnie osoby spotykam. Takie – które przywracają wiarę w ludzi i w ich dobro, szczególnie w kontekście tego, co dociera do mnie i z Polski i z Europy..
No tak. Asia zdecydowanie ma oczy w mokrym miejscu. Niemniej jednak Wam i nam WESOŁYCH SWIĄT!!!
❤