Kolumbijska selva, poranek
Dziś rano, gdy jeszcze leżałam w naszym zaimprowizowanym łóżku, przyszła do mnie 2-letnia Tatianka, oblizując jakiś spray. Niespecjalnie się tym przejęłam, no bo przecież jesli coś liże, to z pewnością to coś służy do jedzenia. Może to jakaś śmietanka, lub coś takiego.
Ale zaraz przyszło otrzeźwienie.
Jaka śmietanka??? Śmietanka tu??? Na środku dżungli, gdzie Gaja codziennie wcina jajko, ryż i juke???
– Daj mi to pequenia! (mała) – rzekłam stanowczo i wyciagnęłam reke.
Tatianka poslusznie oddała mi niebieskożółty pojemniczek.
Wzięlam go do ręki i zdrętwiałam, gdy ogarnęłam, co z takim smakiem oblizywała mała.
Wiecie, co to bylo?
Spray na karaluchy.
***
I znów dopadła mnie refleksja, ze nasze życie jest wypadkowa wielu czynnikow. I że istotnym w nim jest czynnik szczęscia. Tyle razy narzekamy, że spotkalo nas cos złego, a mnie dla odmiany przyszło do głowy, że tyle razy nie zauważamy, jak coś bardzo złego nas właśnie ominęło, prawda?..

W communidades, szczególnie tak odległych od cywilizacji jak ta, spray na karaluchy czy inna chemia bardzo często znajduje się w zasięgu małych rączek.
❤
[…] Was serdecznie na krótką migawkę z kolumbijskiej selwy, czy z panamskiej wyspy Ustupu, dokąd dołódkostopowałyśmy trzy lata temu. Tam też conieco o […]