Home / 2017 / Luty

Monthly Archives: Luty 2017

Z deszczu pod rynnę

Wieczorne nowiny przyniesione przez Viviane były pozornie dobre. – Zwolniła się cabania! Możecie się tam natychmiast przenieść. Chodź, pokażę Ci, gdzie ona jest. Poszłam za Viviana z duszą na ramieniu. Słowo „cabania” kojarzyło mi się jednoznacznie – ot, chatka zbita z desek. Świetna sprawa w tropikach, o ile się ma moskitierę. Tyle że my byłyśmy w górach. Powietrze już zaczynało kąsać wieczornym chłodem, na domiar złego zerwał się wiatr. – To tu – oznajmiła Viviana, zatrzymując się przed zbudowaną na ...

Czytaj całość »

Zimna noc w huicholskiej chacie – czyli jak przygotować siebie i malucha do nocy w niskiej temperaturze

Noc była zimna. W takie noce śpię bardzo czujnie, budząc się po kilka razy i sprawdzając jak się ma maluch. Jeśli się rozkryje, będzie źle, bo się zaziębi. Jeśli będzie przykryty za bardzo – też źle, bo się spoci. A spocone dziecko w zimną, ciemną noc to poważny problem. Trzeba łyskawicznie rozebrać zaspanego malucha, a potem – równie błyskawicznie ubrać go w suche ciuszki, bo jak się tego nie zrobi – przeziębienie murowane. Niestety suche ciuszki – jeśli wieczorem zapomni ...

Czytaj całość »

San Andres Cohamiata

Miguel i Viviana prowadzili malutki sklepik z papierem. Stałyśmy przed nim od kilku minut, próbując dopókać się kogokolwiek żywego. Po ponad 4h jazdy po wertepach byłam wykończona, Gaja natomiast – taktycznie przesypiając wiekszość drogi – tryskała wulkaniczną energią. – Do Viviany? – zagadała mnie przechodząca obok staruszka – Niech pani wejdzie na podwórko. Stąd pani nikt nie usłyszy. No więc obeszłam dom i stanęłam wraz z Gajką u bramy. Podwórko było pełne ludzi. Siedzieli na ziemi wokół ognia, kucali pod ścianą, ...

Czytaj całość »

Huejuquilla el Alto

    Z radością uciekałyśmy z zimnego Zacatecas. Mimo przesympatycznej ekipki nas goszczącej nie byłyśmy w stanie zostać dłużej. Uciekałyśmy do przodu, do nowej przygody..     A przygoda zaczeła się już 2 godziny później, kiedy dotarłyśmy do niewielkiego Fresnillo, leżącego u podnoża masywu Sierra Madre Occidental. Okazało się, że autobusu o którym pisał nam Marakame nie ma! To znaczy, owszem jest, ale nie o 11, ale o 13, co oczywiście oznaczało, że na ostatnie, najważniejsze collectivo zwyczejnie nie zdążymy. Nie ...

Czytaj całość »

Zaproszone do tańca

Do Huicholi nie tak łatwo się dostać. Nie da się tak po prostu przyjechać i z nimi zamieszkać. To zamknięte bardzo społeczności, nie wpuszczające obcych do swoich światów. Inaczej jednak dzieje się, gdy przbywa się z polecenia, gdy pojawia się z zaproszeniem od członka rodziny, albo od człowieka, którego darzą szacunkiem, przyjaźnią i zaufaniem. My w tym przyjeździe miałyśmy malutkiego pecha. Otóż Gema skontaktowała nas ze swoim znajomym szamanem, jednakże marakame Rogelio właśnie wybierał się do Brazyli na konferencję peyoterów i ayahuascerów. ...

Czytaj całość »

Real de Catorce/Wadley/Wirikuta – vlog #3

Jadąc do Real de Catorce, czułam nadchodzące przygody, ale zupełnie nie spodziewałam się, że tak piękny scenariusz napisze dla nas życie. Wszystko toczyło się jak klocki domina – akcja pociągała reakcję, a jedno zdarzenie drugie, a los stawiał przed nami przepięknych ludzi, z którymi połączyły nas więzy przyjaźni.. A potem jeszcze przyszło do nas zaproszenie do wioski Huicholi, leżącej daleko, daleko w górach, która wciąż żyje życiem takim, jak to drzewiej bywało.. Film złożony lekka reką przez Konrada – o ...

Czytaj całość »

Kojoty

Wyjechaliśmy kawał drogi w pustynię. Cerro Quemado wraz z całym łańcuchem wznoszących się nad nią gór zrobiło się maleńkie, wioski nie było już widać. Kierowca w milczeniu zrzucił nam drewno, zainkasował należność, po czym, wznosząc tumany pustynnego kurzu wrócił do wioski, a my? Popatrzyliśmy na siebie, popatrzyliśmy na niskie już słońce i zaczęliśmy szukać miejsca na rozbicie namiotów.     Miejsce znalazło się błyskawicznie. W lesie governadoras i kolczastych kaktusów Eric odkrył małą polankę, w sam raz na nasze dwa niewielkie ...

Czytaj całość »

Noc na pustyni

Z tą nocą na pustyni wcale nie była prosta sprawa. Gdy tylko zachodziło słońce, temperatura spadała na łeb i na szyje, błyskawicznie wbijając nas w polary, czapki i długie spodnie. By posiedzieć razem rozpalaliśmy na hostelowym podwórku ogień i tam, zakutani w koce spędzaliśmy jeszcze długą chwilę gwarząc i wpatrując się w ognisko, a gdy już senność sklejała nam powieki, wciąż zakutani w owe koce waliliśmy się do oddalonych o 20 metrów łóżek. Tam już żaden chłód nie był nam straszny, ...

Czytaj całość »

Pustynia

Wadley bez wątpienia był bardzo specyficznym miejscem. Pustynne zycie toczylo sie tu wolno, przerywane tylko glosnym swistem miedzynarodowych pociagow i lomotem dzisiatek wagonow. Od czasu do czasu przejezdzal zakurzony samochod, czasem przechodzil rownie zakurzony czlowiek, bo pustynny kurz byl bez watpienia panem tego swiata. Szybko pokrył nasze włosy, twarze, śpiwory, wdzierał się do garnków i rozpuszczalnej kawy, drapał pod soczewkami, wykasływał się z wyschniętego gardła. Był władcą pustyni, dyktatorem, z którego mocą można jedynie było się pogodzić, próbując zobojętnieć lub dostosować ...

Czytaj całość »

Wadley

Wylądowaliśmy w malutkiej, sennej wioseczce w sympatycznym, sennym hosteliku. Oprócz Włocha Enzo oraz zamkniętego w sobie Anglika nie było nikogo. Hostel swiecił pustką. – Mamy pokoje w różnym standardzie – zachwalał gospodarz – jaki Pani sobie życzy? – Najtańszy – skwitowałam. – No tenemos plata (nie mamy kasy).  Właściciel rzucił na mnie okiem, podrapał się po głowie, po czym poprowadził mnie na drugi koniec rozległego placu, komentując: – Nie jest on najtańszy, ale obecnie nie mamy ruchu, więc dam go ...

Czytaj całość »