Mari – Mari żegnało nas pięknie.
Niebo ozdobiło się wszystkimi kolorami zachodu, rozpalając oddalającym się słońcem paletę złocistości, pomarańczy i czerwieni. Kto żyw wybiegał na plażę, a potem zastygał w niemym podziwie, urzeczony soczystością barw, żarliwie malowanych na puchowej kanwie miękkokształtnych chmurek.
Nawet morze zastygło w zachwycie, odcinając się ostro od smolistej czerni brzegu, za to miękko odbijając ulotne tony rozpłomienionego nieba.
Spektakl trwał, kierowany niewidzialną ręką oddalającego się słońca, a ja, z zachwytem przyglądając się trwającej ferii myślałam sobie, że nie bez kozery zostałyśmy tutaj. Ze nasz czas się jeszcze nie wypełnił, zadania nie zostały wykonane, a pożeganie dopiero się dokonywało..