To prawdziwa sztuka złapac stopa w kuchni. Rozmawiając o planach okazało sie, że Isma wkrótce wybiera się do Kuala Lumpur. Co więcej, jedzie autem, ale nie spieszy się nigdzie i chętnie pokaże nam trochę wybrzeża.
Jak rzekł – tak się stało. Odwiedzilismy targ rybny w malutkiej wioseczce nad brzegiem morza, żółwie sanktuarium, spróbowałysmy malezyjskiej kawy w kawiarni, do której zabierał go jeszcze jego tata, biegałysmy po plażach wzdłuż wschodniego wybrzeża i zajadaliśmy się coraz to nowym, lokalnym jedzeniem.
1
Najbardziej jednak ze wszystkich zdarzeń podobała nam się jedna z ostatnich plaży, przy której pilismy kokosy, spacerowalismy i zbieraliśmy muszelki. To miejsce, w ktorym studiowala zona Ismy, w dzien powszedni bardzo spokojne, zatłoczone wekendami. Popołudnową porą, poza sezonem na plazy nie było nikogusieńko, morze szumiało, wiatr głaskał nas po głowach. Jakoś tak jesiennie nam tam było, jakbysmy zanurzyły się w jakąś ponadczasową przestrzeń pełną wody, piasku, wiatru i chmur. Tam też stała sobie huśtawka, a w zasadzie dwie. Pobiegłysmy tam z Gają bez wahania i po chwili płynełyśmy w powietrzu jak ptaki, wylatując nad morski horyzont, to znow mając przed oczami piasek, wzbijałyśmy się do lotu, to znowu pikowałyśmy ostro w dół, rzeczywistość się zacierała, kolory się zlewały, a my płynęłyśmy i płynęłyśmy, zaklinając chwilę, by wciąż trwala..