Home / AZJA / Malezja / Waran

Waran

Dziś raniutko weszłam do kuchni. Na patelni, tym razem solidnie przygniecionej najwiekszym moździerzem leżał sobie zacny kawałek kurczaka, który Eddy zostawił na później, oczywiscie nie chowając go do lodówki. Co prawda nasza lodówka była w tak opłakanym stanie, że początkowo miałam wątpliwości co do jakiegokolwiek przechowywania w niej mięsa. Dopiero z czasem nabrałam zaufania do tego  sprzętu działającego na lód, nie na prąd i wkładając do środka jedzenie zakładałam, że 12 h powinno ono przetrwać. Niestety, po nocy na kuchence kurczak nadawał się już tylko dla naszej mari-mariowej kotki, czarnej i malutkiej Mingo.

Pomstując trochę w duszy na Eddy’ego (och, jaki obiadek mogłabym z tym mięskiem nam zrobić) włożyłam kurczaka do miseczki i poszłam przetrzeć stoły. Goście niedługo będą wstawać i z pewnością zamawiać poranne kawy.

Gdy wróciłam, oczywiście rzuciłam okiem, czy Mingo wpadła już na śniadanie. Nieco osłupiałam, gdy zamiast naszej kotki, przy misce zobaczyłam wielkiego i grubego warana. On zdaje się też osłupiał, bo patrzył na mnie bazyliszkowymi i równie zdziwionymi oczami. Mierzyliśmy się tak wzrokiem przez kilka sekund, po czym jaszczur spuścił głowę i zajął się dalszą, choć nieco szybszą konsumpcja kurczaka, a ja spokojnie wycofując sie poza zasięg jego spojrzenia, z kopyta ruszyłam po aparat.

Gdy wróciłam, miska była już pusta, a waran dumny i napasiony wędrował sobie scieżką w kierunku wychodka. Zdążyłam mu jeszcze zrobić może jedno zdjęcie, po czym śmignał z prędkością o jaką nigdy bym go nie posądziła i zniknął w czyluściach dżungli.

Nie był to pierwszy ani ostatni raz oczywiście, kiedy nas odwiedził.

 

waran w kuchni

 

 

Nie był to pierwszy ani ostatni raz oczywiście, kiedy nas odwiedził.

 

***

 

A takie oto cuda spotykałyśmy na plaży:

 

 

Nie raz żałowałam, że nie mam wiekszej wiedzy na temat tutejszego ekosystemu. Marzyło mi się, że natrafimy po drodze na kogoś pokroju Jureka Porębskiego (mój ukochany shantyman a przy okazji doktor oceanografii, albo na Viktora, biologa z Bogoty, którego spotkałyśmy w kolumbijskiej selvie.  On, na naszych oczach preparował jadowitego węża, zabierał mnie w noc do dżungli na poszukiwania żab, pająków i innego licha, łapał ptaki w profesjonalne siatki, by je mierzyć i obrączkować, a przede wszystkim dzielił się tą wiedzą i pasją szczodrze z całym światem. To był dar od bogów, spotkać biologa-pasjonata w głębi kolumbijskiej dzungli..

To byłby dar wielki spotkać pasjonata morskiego i okołomorskiego życia właśnie tu, nad morzem..

 

 

 

Ogarnęła mnie fala wspomnien. Długi czas spędzony w kolumbijskiej serii, to pasmo przygód i lekcji. To wszystko działo się 2 lata temu, gdy Gaja miała dopiero 2,5 roku. Tam właśnie zaczęła mówić – u Consueli, bawiąc się z Tereską i Tatianką. Po hiszpańsku oczywiście, bez słóweczka po polsku. I tak to trwało przez kolejny prawie rok, bo po polsku Gaj rozgadał się dopiero w Gwatemali.

Ach, jeśli ktoś z Was ma ochotę powspominać ten czas, zapraszam serdecznie TUTAJ.

 

0 0 vote
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

2 komentarzy
Newest
Oldest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
Ewelina Sobikowska
7 lat temu

Ale spotkanie ! No nerwy trzeba miec żelazne 🙂

Somos dos - migawki z podróży Małej i Dużej

Na poczatku się przestraszylam, haha, no i tez nie wiedzialam, czy ten osobnik kasa ludzi – moze przeciez lubic dzieci, prawda? Szczegolnie ten z plazy wielki byl. A potem sie przyzwyczailam, takich kolejnych dwoch domownikow Mari Mari mialo – bo do kuchni zagladaly dwa warany – ten i taki troszke mniejszy. 🙂

x

Check Also

muesli breakfast

Muesli

Kuala Lumpur. Poranek. – Mamo?..  Co dziś zjemy?..  – pyta zaspanym głosem Gaj, wtaczając się ...