Na wieże meczetu patrzyłysmy codziennie z naszej szpitalnej sali. Ich zielone tajemnicze światło ślniło z daleka, niby światło nawigacyjne od wieków uczęszczanych wód. W dali przewijały się punkciki kontenerowców, rudowęglowców, tankowców, drobnicowców przecinających przesmyk wzdłuż i wszerz, przywodząc na myśl czasy, gdy przez te wody przemykały szybkie jak wiatr klipry, skrzypiały nadbudówkami karawele czy gwizdały napiętymi wantami galeony.
Nic dziwnego więc, że jak tylko wyszłyśmy ze szpitala, następnego dnia ucięłyśmy sobie mały spacerek właśnie tam – na wyspę Malaka. Poszłyśmy sobie niespiesznie, oglądając świat, a w zasadzie tą jego brzydszą część. Ponieważ centrum Malaki leży nad samym morzem, jedyną radą na powiększenie centrum jest zasypanie morza. I tak się też dzieje. Pomału morze między lądem a wyspą znika, stając się coraz węższą kreseczką, a miejsce po nim wypełnia brunatna, posypana śmieciami ziemia.
Sama wyspa przemieniła się zaś w wielki plac budowy. Idąc z Gają wyłączonymi z ruchu uliczkami obserwowałyśmy wysokie żurawie, olbrzymie betoniary i malutkich jak mróweczki robotników, którzy budowali park rozrywki, luksusowe apartamentowce i sporą galerię handlową. Przypuszczam, że z czasem wyspa Malakka wraz z okolicznym, odzyskanym od morza lądem staną się drogą, ekskluzywną dzielnicą, odwiedzaną przez bogatych turystów, ale i dającą zatrudnienie lokalnym ludziom. Sam meczet – jeden z najbardziej znanych w Malace – wybudowany w najwęższym miejscu cieśniny stał się miejscem pielgrzymkowym muzułmanów i ciekawostką dla turystów.
Przyznam, że droga wymęczyła nas nieco. Okres rekonwalescencji trwał, łamane chmurami słońce swieciło w najlepsze, a powrót piechotą przyprawiał mnie o dreszcz zgrozy. Bo okazało się, że odpoczynku i spokoju potrzebuje nie tyko Gaja, ale i wyczerpana bojami z ubezpieczeniem oraz akcjami szpitalnymi mama. Niewiele myśląc więc zaczaiłam się przy wyjeździe meczetowego parkingu, gdzie to przy „leżącym policjancie” wszystkie auta zwalniały prawie do zera.
– Jedziecie Państwo może do miasta? – zakrzyknęłam do pierwszego samochodu, który wolno wtaczał się na betonowy garb.
Kierowca, z nieco zdumioną miną otworzył okno.
– Jedziecie Państwo może do miasta? – zapytałam już spokojniej – chciałybyśmy dostać się na ląd.
– A, tak, tak – odpowiedział zaskoczony kierowca i po chwili siedziałyśmy już na tylnych siedzeniach wymuskanej do granic możliwości Toyoty.
Miejski autostop.
Niech żyje nam!
Oj Asiu, przeszłaś z tym ubezpieczeniem. Współczuję, najważniejsze, że Gajka cała i zdrowa, i Ty dbaj o siebie, bo wszystko jest na Twojej głowie.
Odpocznijcie troszkę Dziewczynki, pozdrawiam serdecznie:)
Staram się dbac i o siebie, ale Maluch jest priorytetem, wiadomo! 🙂 My juz w Laosie, jest nam jak w uchu u Mili – Mila – dziękuje! Robymy tydzien przerwy w podrozy! <3