Dziś obudził mnie deszcz. Nie gwałtowny, tropikalny, siekający bezlitośnie głośnym staccato, ale ten zwyczajny, polski, bębniący po mych oknach znajomym rytmem kropel. Deszcz, którego od przyjazdu doświadczyłam dopiero raz. Świat zza szyby spowił się monochromem. Zupełnie nie chciało mi się wychodzić z łóżka. Leżałam długo, przytulona do Gajenki, słuchając znajomych poświstów wiatru, które przez ostatnie sześć lat nie zmieniły się ani na jotę.

Deszcz bębnił po mym oknie znajomym dźwiękiem kropel.
Dobrze, że 6 maja 2014 roku obudził mnie promykami słońca. Gdyby było inaczej, jeszcze trudniej byłoby mi wsiąść do samolotu, trudniej byłoby pożegnać mamę i tatę, zostawić ich jak dwie drobinki w pustym gmachu lotniska, ruszając w nieznane.
To miała być wyprawa na pół roku, być może na rok. To mogła być wyprawa na zdecydowanie krócej. Nie wiedziałam, jak poradzę sobie na drugiej stronie świata, więc powrót na wszelki wypadek zaklepałam od razu. Dałam sobie 3 miesiące na spróbowanie, na nauczenie się podróży z dzieckiem, ocenienie swych zasobów i przekucie marzeń w rzeczywistość.
Poza tym – nie wiedziałam przecież, jak poradzi sobie półtoraroczna Gaja.
Wtedy wiedziałam tylko jedno. Że muszę spróbować. Owszem, mogło się nie udać, ale gdybym nie spróbowała – nie udałoby się na pewno. Więc spróbowałam – i ku mojemu zdziwieniu – udało się przepięknie!

Peru 2014. W drodze.
Podróż trwała 6 lat. Trwałaby zapewne dalej, bo planów miałyśmy bez liku. Nepal, Indie, Sulawesi, Moluki, może znowu Filipiny, a może Papua, którą w zeszłym roku z żalem odpuściłam i Australia. Byłyśmy rozpędzone, zorganizowane, z całym sześcioletnim know-how zdobytym na 3 kontynentach, a przy tym wciąż gnał nas głód świata, radość ze spotkań z nowymi ludźmi, zachwyt i fascynacja tym, co dookoła.
Nie spodziewałam się zupełnie, że szóstą rocznicę wyruszenia w podróż będziemy spędzać w Polsce.
Nasze podróżnicze życie toczyło się swoim rytmem i nic nie zapowiadało końca. Czasem przyspieszało tak, że nie mogłyśmy złapać zakrętów. Gdy przychodził wieczór, waliłyśmy się do łóżka pełne wrażeń i przeżyć, by znów zerwać się rankiem i dać się ponieść czekającej na progu przygodzie. Czasem to podróżnicze życie dla odmiany zwalniało. Wówczas też budziłam się o świcie i korzystając z tego, że Gaj spał, zalewałam kubek rozpuszczalnej kawy, otwierałam kompa i pisałam – dla siebie, dla Was i do Was.
Meksyk 2017 r.
Nie raz wówczas, gdy patrzyłam na uśpioną obok Gajenkę, myślałam sobie, że zostałam obdarzona dzieckiem, które natura wyposażyła we wszystkie cechy podróżnika. Cierpliwość, odporność na niewygody, wytrzymałość fizyczna, wszystkożerność, przytomność umysłu, zdrowy rozsądek, minimalizm, świetna orientacja w terenie, a do tego olbrzymia radość z życia, spontaniczność, wrażliwość i całe morza empatii.
Często przyglądałam jej się z podziwem, jak radzi sobie z trudnościami, jak pokonuje różne przeszkody, rozwiązuje trudności i coraz więcej się uczy.

Peru 2014.
A życie co rusz dawało nam różne lekcje do przerobienia. Nie zawsze udawało nam się owe lekcje zaliczyć, ale jeśli ktoś rozbijał się o rafy nowego materiału – to byłam ja. Czasem ponosił mnie temperament, czasem źle oceniałam sytuacje, albo podejmowałam błędną decyzję. Nie było mi z tym dobrze, ale przecież tylko ten, co nic nie robi, błędów nie popełnia. Tego też uczyłam Gaję. By nie bała się błędów.

Malezja 2018 r.
Nigdy też nie wybiegałyśmy zbytnio w przyszłość. Jasne, miałyśmy swoje plany, ale one kształtowały się wraz z podmuchami tropikalnego wiatru. Gdy czułyśmy, że trzeba ruszać – ruszałyśmy. Gdy czułyśmy, że potrzebujemy pobyć w miejscu, zostawałyśmy. A gdy natykałyśmy się na interesują informację lub spotykały ciekawego człowieka – płynęłyśmy właśnie tam, a podróż pisała się sama. I z tym nam było najlepiej. Lecieć z wiatrem, żyć swoim rytmem, słuchać siebie i Gajusi.
Dziś, szóstą rocznicę wyjazdu świętujemy w Polsce. Do domknięcia tych sześciu lat poza Polską brakło sześciu tygodni i pięciu dni.
Czy to ma jakieś znaczenie?
Nie.
Podobnie jak nie ma znaczenia w ilu krajach byłyśmy, ani ile tysięcy kilometrów przejechałyśmy rozklekotanymi środkami transportu każdej maści i rozmiaru.
W tej podróży nie chodziło przecież o żadne pobijanie rekordów, udowadnianie, że jest się najlepszym podróżnikiem, że więcej krajów się zrobiło, więcej miejscówek zaliczyło.
W tej podróży chodziło po prostu o to, aby jechać przed siebie, poznawać świat, smakować go kawałek po kawałku. By być i by żyć.
Czy teraz się to zmieniło?
Nie.
Jesteśmy w Polsce, ale nasza wspólna podróż trwa. Sernik już pachnie, zaraz usiądziemy razem świętować. Przed nami nowe plany, nowe marzenia, nowe zaskoczenia. Odkrywanie Polski, być może wreszcie Europy. Poznawanie Was. Kiełkujące, nowe pomysły. Szanse, które przynosi życie.
Wszystko to przed nami.
Więc prowadź nas drogo, tak jak zawsze, przez świat i przez życie.
Prowadź nas przepięknie!..

Meksyk 2017 r.
***
Nawet nie zauważyłam, kiedy minął pierwszy rok wyjazdu. Nie było wówczas bloga, a ja zupełnie nie czułam potrzeby, by sie nad tym dniem pochylać. Ale im dłużej podróżowałam, tym ten dzień stawał się szczególniejszy. Z wielkim niedowierzaniem przyglądałam mu się jako namacalnemu dowodowi, że się udało, że wciąż jesteśmy drodze i cieszymy się tym światem rok drugi, trzeci, czwarty, piąty i szósty..
I tak powstały zapiski z poszczególnych rocznic podróży:
„Początek. Zapiski w rocznicę drugą”
” Rok trzeci.”
„Lęk. Opowieść na rok czwarty.”
„Piąta rocznica, szósty rok.”
Zapraszam Was serdecznie.
Asiu całym sercem Wam kibicuję od pewnego czasu. Podziwiam i trochę zazdroszczę odwagi. Ciekawi mnie jak radzicie sobie z obowiązkiem szkolnym będąc w nieustannej podróży..
Dziękujemy serdecznie wraz z Maluchem. Jak sobie radzimy – tak jak wszyscy – po prostu się uczymy 🙂 Mamy polskie cwiczenia, dostęp do gier edukacyjnych, wreszcie sprawny komputer i komórkę. <3
Wow!!! Ale super napisane !! Uwielbiam Was dziewczyny 🙂 jesteście moim natchnieniem na dalsze życie i podróż w nieznane lub znane 🙂 trzymam kciuki za życie, podróż i świat 🙂
Kłaniamy się nisko, chcąc być i natchnieniem – i kopalnią porad czy sugestii.. Niech się pandemia skończy i – ruszaj w dal! <3
Gratuluję tych 6 lat w podróży i bardzo Was podziwiam,ale to już wiecie?Najbardziej podziwiam,małego podróżnika Gaję,mając 2 dzieci wiem,ze nie wszystkie dzieciaczki lubią niewygody,chodzenie,przygody nawet.Bravo Gaja❤Buziaki dziewczyny,podróż nadal trwa a dla Gaji to podróż jakby nie było w nowe miejsce,bo opuszczając Polskę byla malutkim szkrabem.Gośka
No widzisz… A ja myślałam, że jest to kwestia tego, że od wczesnych lat życia podróżowałyśmy i żyłyśmy w niewygodach.. Że po prostu się przyzwyczaiłyśmy.. Mówisz, że tak nie jest?..
Witaj, podziwiam Was dziewczyny! 🙂 na bloga trafilam niedawno i mam sporo do nadrobienia! 🙂 ja swojego Szkraba nie udzwigne w plecaku- nosidelku wiecej niz 20 min ?
Hahaha, rozumiem Cię doskonale! Na szczęście los obdarzył mnie szczuplutką dziewczynką – gdy startowałyśmy w drogę ważyła 9 kg. Z nosidłem to już było 12 kg razem. Plus jedzenie, woda, ubranie. Trenowałam codziennie, nosiłam długo, mając wybór – albo poniosę i coś zobaczę, albo Gaja pójdzie pieszkom, a ja zobaczę kawałek dróżki.. No więc tachałam, ale przypłaciłam to dwoma operacjami po drodze oraz ostrym Achillesem.
Se la vie..
<3
Pięknie napisane Asieñko, jak piękna jest Wasza podróż i ta wcześniej i ta tu i teraz i ta przyszła, bo życie wszak wieczną podróżą jest…. I pięknie przygotowałaś Gajusię do tej podróży…. Sześć lat… ileż to dni, nocy, ile godzi, ile minut, ile radości , a czasem i smutku… I tylu ludzi poznałyście i tylu pomogłyście…. Wykorzystajcie szanse, które Wam przynosi życie najpiękniej jak się da, a dobra droga niech Was dalej prowadzi… A my czekamy na każdą cenną relację. Kochane Dziewczyny – mądra Mama i przedzielna Córeczka!! ?
Kasia, wiesz, że o tym też myślałam, pisząc rocznicowy tekst?.. Że to zaszczyt dla mnie byl – to oglądanie świata.. I honor wielki, iż mogłam być z mym maluchem przez te 6 lat, każdego dnia i każdej nocy..
<3